Jednym z moich zadań od ponad 14 lat jest pisanie tekstów mających na celu zapoznanie sympatyków i przyjaciół Fundacji z problemami, na jakie trafia lub musi się borykać nie tylko Fundacja, ale też prywatnie ja, jej szefowa. Cykl artykułów pod wspólnym wywoławczym hasłem: „Z pozycji szefowej, odsłona..” i tu padają podtytuły i kolejne numery, zbiera pozytywne recenzje. Pozwala on poznać blaski i cienie naszej pracy, tematy, które bulwersują sposobem komunikacji i traktowania zwierząt, akcje, które dodają skrzydeł, ale i sytuacje, które totalnie zwalają z nóg, odbierają energię, dołują, sprawiają, że bezradnie opadają ręce z bezsilności. Szefowa nie ma łatwo.
Zawsze to ja jestem odbiorcą wszystkich emocji, osób zadowolonych i malkontentów, zafascynowanych naszą pracą i zawziętych wrogów. Bywa, że w jednej godzinie odbiorę kilka przemiłych telefonów, a za moment nie umiem się przebić w rozmowie przez stek wymyślonych zarzutów, opisujących sytuację, która z uwagi na normujące pracę zasady, zwyczajnie nie mogła się wydarzyć. Czasem sama sobie się dziwię, że jeszcze nie dostałam rozdwojenia jaźni, nie popadłam w depresję czy schizofrenię.
Chcąc dokładnie zapoznać obserwujących Fundację z dość istotnym aspektem, wynikającym właśnie ze społecznej aktywności, sięgnęłam po taką właśnie formę, spokojną, chłodną relację, wnioski i konkluzje pozostawiając czytającym. Sądzę, że to był dobry wybór, pozwolić innym ocenić według swoich kryteriów te atrakcje, które są wypadkową moich obowiązków.
Nie pokusiłam się o modelowanie pod siebie opinii publicznej, nie zagaduję rzeczywistości, nie manipuluję w żadnym stopniu, dzielę się najbardziej dziwnymi z dziwnych zdarzeń, sytuacjami, których w ogóle nie powinno być w organizacji skierowanej na pomoc kotom środowiskowym.
Skoro poprzedni pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, teraz powstanie cykl, jak sądzę, też bardzo ciekawy, a mianowicie : Kultowe koty!
Bardzo często, szczególnie podczas spotkań, pada pytanie w rodzaju : dlaczego nie usypiacie kotów albo: co sprawiło, że z takim uporem otaczacie niebywałą troską kalekie koty, dlaczego nie poddajecie eutanazji totalnie dzikich i co sprawiło, że zrodził się pakiet opiekuńczy dedykowany geriatrycznym kotom?
To są zarazem trudne, ale i szalenie łatwe dla mnie pytania. Jednak, aby idea naszej pracy została dobrze zrozumiana i interpretowana, opowiem dokładnie, co sprawiło i jakie były konsekwencje dla innych osobników z podobnymi przypadłościami, po podjęciu pierwszych tego rodzaju, nowych dla mnie jakościowo interwencji. Jakie miało to korzyści dla opiekunów, weterynarzy i w sumie jaki miało to wpływ na późniejsze moje decyzje i zachowania, kiedy trafił mi się podobny przypadek chorobowy. Pokażę, jak odwaga decyzji, próba podjęcia walki o kota, brak obawy przed porażką i decyzja podjęcia wyzwania, finalnie pozwoliło wyleczyć kota, ustabilizować lub zniwelować ograniczenia.
Te niesamowite kocie historie stanowią bazę doświadczalną dla lekarzy. Kiedy strony: zwierzę, lekarz i Fundacja, nie miały nic do stracenia, a do wygrania wszystko, bo życie, podejmowaliśmy ryzyko, pamiętając o tym, że nie prowadzimy naukowych doświadczeń, a czynimy, co w naszej mocy. Wiele prób zakończyło się sukcesem. To, że kot w pewnym stopniu był niesprawny czy kaleki, nie było istotne, liczył się fakt, że żył wolny od bólu, godnie pełniąc misję na miarę swoich ograniczeń i możliwości.
Przedstawię naprawdę kultowe koty: Balbinę, Marylkę, Leona, Trójłapka, Pricessę, Ajlawiu. Koty, które przewartościowały bardzo mocno naszą pracę, ale i podniosły zasadniczo jej jakość.
Przy okazji prezentacji tych niesamowitych futer, jednocześnie opowiem o ich wyjątkowych opiekunach, o niesamowitych siłaczkach, które wiele z siebie dały, by te koty z umierających nabrały ochoty do życia. Wszystkie opowieści są mega emocjonalne, niektóre nawet z dość dużą, mimo okoliczności, dawką humoru i dramatyzmu, co tylko podkreśla determinację lekarzy i wolontariuszy w walce z chorobą.
Jestem pewna, iż lektura u wielu wywoła nie tylko uśmiech, ale również lawinę łez, nie tylko powodu cierpienia, jakie musiało przyjąć zwierzę, ale z podziwu dla ich opiekunów.