Trzy lata temu, między Wigilią a Nowym Rokiem był taki dzień, w którym przyjęłam do Fundacji trzy rude koty.
Jednym z nich był kot, do którego przyjęcia zostałam delikatnie przymuszona. Zasadniczo informacja o nieuleczalnej chorobie automatycznie dyskwalifikuje adopcyjnie kota, w tym przypadku rasowca z pełną dokumentacją pochodzenia genetycznego. Była to jednocześnie dość mocna forma nacisku na mnie.
Jechałam do osoby, którą znałam od lat, wspierałam w opiece nad dzikimi, zabierając ściągane przez nią bidy z obawy, by nie przeniosła jakiegoś choróbska na ukochane rasowe futra. To, że nigdy nie zrozumiem idei i filozofii życiowej ludzi prowadzących hodowle, nie zmienia faktu, że doceniam aktywność w temacie dzikich kotów. Początkiem naszej znajomości z Danutą nie były jej syberyjskie leśne, a czarny w białe łaty kotek z połamaną łapką operowany przez Wojtka w Żyrafie. Było to na długo zanim powstała Fundacja.
Z tej wizyty trzy lata temu, zapamiętałam zdumienie na twarzach Danuty i Jerzego, kiedy na widok Iwana, wtedy miał durne snobistyczne imię Yaris, prawie się popłakałam.
– Boże, ja już mam jednego morelowca z długą sierścią… Danka, nie masz litości, hejterki będą miały o czym gęgać, że mi woda sodowa uderzyła, że w głowie mi się przewraca, Szefowa Kociej Fundacji ratującej dzikie, a sama ma wyłącznie rasowe!
– Ale on jest chory!
– Daj spokój, kogo to będzie interesowało? Jest piękny, a to już wystarczający powód, by mnie szkalować…
Jednak argument z chorobą był nie do zbicia. Kot sam się zapakował do kontenera, jakby wiedział, co go czeka, jaki dostał od Losu przydział.
– Po drodze może byś zajrzała do kota mojej znajomej, jest rudy, ogromny, znajda… – poprosiła nieśmiało Danka uciekając przed moim morderczym wzrokiem.
Oczywiście zabrałam i tego kocura. Pani była w wieku bardziej niż słusznym, więc nie było innej opcji.
W lecznicy, do której pojechałam z rudym dachowcem na przegląd, pod skrzydła przygarnęłam kolejnego rudzielca, starego, porzuconego w Wigilię persa.
Z tamtej trójki domy mają dwa, Pers i Iwan. Ogromny Rudy dachowiec oddany do adopcji, po kilku miesiącach wrócił i od prawie dwóch lat jest leczony na koszt Fundacji. Opiekunowie oddali go ponieważ kompletnie nie umieli sprostać kłopotom, które na nich spadły, a opiekujący się kotem weterynarz nie poradził sobie diagnostyką. Rudzioch z dnia na dzień zaczął nagle brudzić w domu, przestał korzystać z kuwety i miał ewidentnie problemy z jedzeniem. Usunięto mu zepsute zęby, ale problem został.
Aneta zdecydowała się przyjąć kota pod swoją opiekę. Dla mnie jej decyzja była najlepszym rozwiązaniem bowiem co do jej kompetencji opiekuńczych, do analizy kocich reakcji nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Więcej, jest to osoba, która kocią naturę ma we krwi. Tak mówi się w środowisku kociarzy o tych prawdziwych kociarach, które rozumieją koty, kochają i nie mają przed ich pazurami respektu, a ich wiedza nie ogranicza się tylko i wyłącznie do tej nabytej z książek, na nią składa się przede wszystkim czas przeżyty wspólnie z chorymi kotami.
Dużą rolę w zdobyciu tej wiedzy odgrywa oczywiście forma wolontariatu, chyba jedna z najtrudniejszych, bo dotyczy prowadzenia DT dla kotów chorych i kalekich.
Rudzioch obecnie przebywa w domu u Anety, pośród innych kalekich, wycofanych, chorych.
W tym domu, podobnie jak w moim, koty trudne, niechciane, te ze zdrowotnymi problemami mają bezpieczną i troskliwą przystań do czasu, aż lekarze zdiagnozują dokładnie przyczynę choroby.
Mija drugi rok odkąd Rudy wrócił do Kociej Mamy. Nie poddajemy się, walczymy o jego całkowite wyzdrowienie, a raczej o komfort życia bez bólu.
Na dzień dzisiejszy mamy skompletowaną dość pokaźną dokumentację choroby i w chwili, kiedy posiadamy konkretne argumenty, jesteśmy gotowe odpowiedzieć na każde pytanie odnośnie badań, analiz, wyników i ewentualnej adopcji.
Dopiero teraz, po upływie ponad 2 lat, po obserwacjach, spostrzeżeniach odnośnie zachowania i potrzeb Rudziocha, analizie reakcji kociego organizmu na podawane leki, możemy przedstawić niesamowitego wielkiego rudego kota, który czeka na dom z wyraźnie sprecyzowanymi przez Fundację wymaganiami.
Ten kot kosztował nas nie tylko finansowo ale chyba bardziej ucierpiały w tym przypadku nasze emocje, kiedy nie potrafiliśmy dotrzeć do przyczyny, która permanentnie wywoływała stan zapalny i infekcje.
Teraz, mądrzejsze dzięki właściwej diagnostyce, szykujemy Rudziocha nie tyle do adopcji tradycyjnej, choć byłoby to naszym marzeniem, co do wirtualnej adopcji.
Oto informacja na temat problemów zdrowotnych :
Kot cierpi na eozynofilowe zapalenie dziąseł. Jest to przewlekła choroba , która objawia się tworzeniem wrzodów na łukach podniebiennych i dziąsłach. Jest to choroba autoimmunologiczna, na którą Rudzioch może chorować do końca życia. Wrzody powodują ogromny ból, krwawią pękając . Początkowo był poddany kuracji sterydami, na które dość dobrze zareagował, natomiast bardzo przytył i groziło to poważnymi powikłaniami. Na sterydy długodziałające niestety nie zareagował pozytywnie. Alternatywą do stosowania przy tym schorzeniu jest Sporimune, lek na bazie cyklosporyny, która osłabia nadmierną reakcję układu immunologicznego. Lek jest drogi, koszt jednej butelki to 250 zł. Kot zareagował dobrze na leczenie i stopniowo zmniejszaliśmy dawkę. W chwili obecnej przyjmuje lek co trzy dni. Kot stał się spokojniejszy, wygląda na to, że przestało go boleć. Je nawet surowe mięso, z którym wcześniej miał problem. Niestety nadal ma problemy z korzystaniem z kuwety. I znów nam, a raczej kotu, los pomaga, bo Anetka mieszka w lesie – Rudzioch zaprzyjaźnił się z Ramzesem i razem wychodzą do ogrodu. Ma w tym momencie zapewnione idealne warunki, które pozwalają mu zdrowieć fizycznie i psychicznie. Nie wiemy, czy znajdzie się świadoma osoba, która znając przypadłości zdrowotne kota, zechciałaby kochać go i leczyć do końca życia. Ponieważ miał też kamienie w nerkach bezwarunkowo ma kontrolowany mocz z powodu struwitow oraz regularnie przeprowadzane badanie krwi. Dieta też nie należy do najtańszych, bo Rudzioch spożywa wyłącznie urinary bytową oraz weterynaryjną.