trzeci wymiar

Koty fascynowały nas od zawsze. Życie ich na przestrzeni wieków komentuje na swoich kartach historia ludzkości. Traktowane były różnie, w zależności od epoki, pomysłów rządzących, kapłanów i kleru. Zawsze jednak postrzegano je jako istoty magiczne, tajemnicze, przypisywano im moc nieziemską i z tej przyczyny to one szły na stos z wiedźmami, magami, czarownicami.

Od wieków wieszcze, wizjonerzy, jasnowidzący, wróżbici, ale także naukowcy, skłaniają się ku teorii, że oprócz tego, co da się naukowo zbadać, zmierzyć, zdefiniować, jest także trzeci wymiar, czyli strefa, w której jest miejsce dla intuicji, przeczucia, przeznaczenia, działania sił nadprzyrodzonych, czyli kompletnie poza zasięgiem logicznej percepcji zjawisk, które obok nas się dzieją i mają wpływ na nasze życie. Filozofowie, autorzy literatury gatunku fantasy czy science fiction, w swoich utworach opisują szalenie realnie nieziemskie, kosmiczne istoty, sugerując, że my na Ziemi jesteśmy tylko maleńką cząsteczką wszechogromnego kosmosu i szaloną butą jest przekonanie, że na jego temat pozyskaliśmy dość rozległą wiedzę, bo tak naprawdę jest ona tylko bardzo podstawowa.

Koty, przez tych, których nazywano kiedyś wiedźmami lub wiedźminami, czyli ludźmi, którzy „wiedzą więcej”, a byli to z reguły zielarze, hipnoterzy, bioenergoterapeuci, leczący ludzi metodą zwaną obecnie reiki, były nazywane strażnikami międzygalaktycznymi. Kiedy i w jakich okolicznościach zrodziła się ta nazwa, trudno naukowcom dotrzeć do źródła, faktem jest, że od wieków kotom przypisywano moc nadzwyczajną. Dość długo panowało przekonanie o cudownych, leczniczych zdolnościach kotów w przypadku bólu pleców, kości czy brzucha. Twierdzono, że kot układał się zawsze na dotkniętych chorobą narządach i ogrzewał to miejsce, zabierając cierpienie i ból.

Teorii na temat kotów i ich niesamowitych zdolności oraz mocy sprawczej jest ogrom. Niektóre potwierdzone naukowymi tezami, inne kompletnie odrealnione, jakby wyssane z palca, ale zawsze istnieje hipoteza, że jakieś zdarzenie musiało się dokonać, ponieważ są tak niebywałe, iż trudno przypuszczać, żeby scenariusz był dziełem człowieka.

Przy okazji tej rozprawki na temat niezwykłości kotów opowiem, co mnie osobiście spotkało w ostatnim czasie.

Osoby skupione wokół Kociej Mamy znają nasze najważniejsze, świętowane, fundacyjne wydarzenia, jednym z nich, bardzo ważnym, są nasze urodziny. Scenariusz jest konsekwentnie powielany od wielu lat, a jednym z najważniejszych jego punktów jest wręczenie stypendium im. Pitusia, wyjątkowego kota.

W tym roku, decyzją nauczycielek i terapeutów ze szkoły przyszpitalnej ICZMP, stypendium otrzymała dziewczynka, która dwukrotnie wygrała walkę z rakiem.

Jak podaje Wikipedia, nowotwór to nieprawidłowa tkanka, która powstaje na skutek niekontrolowanego namnażania się komórek nowotworowych (w przeciwieństwie do zdrowych komórek, które dzielą się w sposób kontrolowany). Dotyczy to w zasadzie wszystkich rodzajów tkanek, które zachowały zdolność dzielenia się. Nowotwór złośliwy często jest niepoprawnie utożsamiany z rakiem, który jest tylko jedną z jego postaci (rak jest to nowotwór złośliwy tkanki nabłonkowej). Każdy rak jest nowotworem złośliwym, natomiast nie każdy nowotwór złośliwy to rak. Inne nowotwory złośliwe to np. mięsak, potworniak niedojrzały, chłoniaki, glejak, czerniak.

Przy okazji tej nominacji, nie mam pojęcia dlaczego, sięgnęłam po medyczne informacje, dotyczące tej przerażającej choroby.

Potocznie, mając na myśli osobę leczoną onkologicznie, używamy podświadomie słowa „rak”, które i tak każdego przeciętnego człowieka przeraża śmiertelnie.

Kilka tygodni później, w gabinecie, podczas rutynowej wizyty u specjalisty, otrzymałam skierowanie na zabieg właśnie do chirurga onkologa. Wystraszyłam się, co było rzeczą naturalną. Żeby sytuacja była jeszcze bardziej dramatyczna, tuż po wizycie szłam pożegnać koleżankę, która kiedyś, zanim zaatakował ją rak, była domem tymczasowym okazjonalnym w razie, kiedy nasze fundacyjne pękały w szwach. Z głową nabitą ponurymi myślami uczestniczyłam w smutnej ceremonii.

Dzięki kocim ścieżkom, którymi podążam od ponad 25 lat, zarówno zabieg, jak i wyniki histopatologii, wykonano w trybie na cito, na wczoraj. Odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że jestem bezpieczna.

Mnie się udało, jak stypendystce, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, jaką przyjdzie mi cenę za to zapłacić. Życie wróciło do normy, rodzina się uspokoiła, ja wyciszyłam, Fundacja odetchnęła z ulgą, ale to, co zabolało najbardziej, dopiero miało się zdarzyć, licho niestety nie spało, czaiło się, czekając na atak. Pewnego dnia, wracając z typowych zajęć, popatrzyłam uważnie na Iwana, coś mi się w tym kocie nie spodobało, coś mnie zaniepokoiło, choć sama nie umiałam określić przyczyny.

Skontaktowałam się z zaprzyjaźnionym weterynarzem, a że to był piątek, nie miał już żadnego wolnego terminu, żeby na kota popatrzeć. Nie czekając, aż wpisze wizytę w grafik, pojechałam w poniedziałek na pobranie krwi. Badania wykonano kompleksowo, morfologię geriatryczną, a także analizę moczu. Iwan był kotem mocnym, dużym, o wadze ponad 9 kilogramów, co jest normą dla kotów rasy syberyjskiej. W trakcie wizyty odruchowo postawiłam go na wadze i struchlałam, bo stracił ponad 2 kg. Przy jego gęstym, długim futrze, nie można było tej utraty wagi wychwycić. Prowadząca lekarka zaleciła USG. W gabinecie byliśmy we troje, technik, ja oraz wykonujący badanie radiolog. To, co zobaczyliśmy na monitorze sprawiło, że każdy wstrzymał oddech. Guzy ogromne na organach, woda w brzuchu, zapchane guzami jelita, to że ten kot funkcjonował normalnie to był cud!

Wiedziałam, że nie ma szansy ratunku, ale nikt nie chciał się bez walki poddawać. Plan był prosty, chirurg pobierze próbkę do histopatologii i może uda się wdrożyć leczenie chemią.

Od momentu, kiedy kierowana intuicją, pojawiłam się z kotem w klinice, do jego pożegnania, minął dokładne tydzień! Paskudne raczysko zabrało mi kota, który był zdrowy jak rydz. Morfologia, biochemia, mocz, wszystkie parametry w zasadzie były w normie. Nie umiem znaleźć odpowiedzi na pytanie, które nieustannie mnie dręczy. Dlaczego kota, który od prawie dziesięciu lat mieszkał ze mną, miał dobrą, bytową dietę, był systematycznie co pół roku kontrolowany, regularnie szczepiony, omijały go wszystkie infekcje, nagle tak mocno atakuje rak? To nie był jeden guz, a rozsiane w całym brzuchu zmiany. Zabrał mi Los czy Przeznaczenie albo Moce Tajemne, nie starą, geriatryczną kotkę, a młodego, radosnego, pełnego wigoru kota. Nie cierpiał na szczęście, nie szarpały nim koszmarne przy raku trzustki wymioty, nie męczyły wycieńczające, osłabiające biegunki. Zaoszczędziłam mu bólu, jaki opisują ludzie dotknięci tą chorobą.

Rodzi się pytanie, co mnie skłoniło do przebadania kota, który w żaden sposób nie wskazywał na dotkniętego jakąś chorobą.

Zaniepokoiły mnie jego oczy, zwężone źrenice, znak, który kociarze, ale tacy z krwi i kości, którzy patrzą na kota i pewne rzeczy dla innych niedostrzegalne, wychwytują momentalnie. Ten kot inaczej zaczął na mnie patrzeć.

Ta historia zdarzyła się faktycznie, jeszcze jedna z wielu, których do końca nie potrafię racjonalnie poukładać i wytłumaczyć. Fakt jest niepodważalny, Iwan dołączył do innych moich kotów, szczęśliwie baraszkujących za Tęczowym Mostem. Ja zostałam tutaj, na Ziemi, z sercem przepełnionym bólem, rozpaczą, głową, w której kłębią się rozmaite myśli, nie wszystkie racjonalne, dające się jakoś jednoznacznie opisać. Jeden fakt jest niepodważalny, koty to istoty magiczne, z nieokreśloną, niezwykłą mocą!

Zamknęłam rozdział wspólnego życia z Iwanem w moim stylu. Bez wpisów, tak szalenie modnych w obecnych czasach na portalach społecznościowych. Nie chcę lakonicznych komentarzy ze smutną emotką, bo nikt, kto z tym kotem nie obcował, nie ma bladego pojęcia, jaki był wyjątkowy.

Pracował w zasadzie do końca swoich dni. Odwiedzał przedszkolaków, pokazywał im wachlarz swoich kocich umiejętności, baranował, opuszczał koszyk, dając tym samym sygnał, że zachęca dzieciaki do głaskania, albo wskakiwał do kontenera i samodzielnie go zamykał, jakby mówiąc: Na dziś dość już atrakcji. W domu miał przydomek: Kierownik. Był najważniejszy w kocim stadzie, był rozjemcą kocich awantur, negocjatorem, miał wśród sierściuchów posłuch. Był wyjątkowy!