Pana Cerowanego kocha każdy, kto tylko ma z nim nawet minimalny kontakt. To przecudowny, przemiły, przekochany kot. Ufny niesamowicie wobec ludzi, dzieci, innych kotów i nawet psów całkiem pokaźnych gabarytów.Świetnie dogaduje się z trójłapkiem Michałkiem – kocim łobuziakiem, który nie przepuści żadnemu pacjentowi, dokucza wszystkim z takim samym zapałem, kotom zagląda do kontenerów, prowokuje swoim zachowaniem psy, paradując nawet dużym wilczurom ostentacyjnie przed nosem. Warczy, poluje i skacze na każdego kto tylko przekroczy próg przychodni. Mimo trzech łapek jest niesamowicie szybki i sprawy.
Jednak odkąd w lecznicy pojawił się Pan Cerowany, Michałek jakby odrobinę zmądrzał, stał się mniej napastliwy, ewidentnie polubił nowego towarzysza. O ile rezydującej swego czasu Niteczce dokuczał z zapałem, o tyle z Panem Cerowanym śpi w jednym kojcu i pałaszuje posiłki ze wspólnej miski.
Wiemy ile przeszedł ten kot. W sumie to cud, że w ogóle żyje. Kilka operacji, pobyt w lecznicy i niesamowicie droga karma dało pokaźny już rachunek. Mam świadomość, że ogromnie w ratowaniu tego kota pomogli mi Sympatycy Fundacji i kociarze, przesyłając wpłaty na konto. Magda w tym przypadku zrezygnowała z opłat hotelowych, ja systematycznie dostarczam wysoko kaloryczną karmę, a Jego opiekunowie wśród swoich znajomych zorganizowali sprzedaż fundacyjnych gadżetów.
Każdy dokładał starań, by wspomóc opłacenie faktury, ale w tym przypadku powiem wprost: jesteśmy w połowie drogi w kwestii naprawienia kota całkowicie. Dwie operacje się powiodły, zarówno noga jak i brzuch nie budzi zastrzeżeń ale jak zwykle nie może być łatwo i zbyt prosto.
Noga, by była w 100 % sprawna, wymaga masażu trzy razy w tygodniu. W tym momencie sterczy na bok uniemożliwiając sprawne poruszanie. Koszt jednego masażu, nawet dla nas z ulgą fundacyjno- przyjacielską, to bagatela 50 zł. W planie są jeszcze wyjęcie szyny oraz naprawienie kolana i biodra. Kolejna narkoza. Pół roku jeszcze kot nie wyjdzie z lecznicy… Taka jest na dzisiaj z nim sytuacja.
Przybył z małej miejscowości pod Andrespolem, jak on po takich przejściach poradzi sobie w wiejskiej rzeczywistości? Nie chcę nikogo skrzywdzić ale czy aby na pewno powinnam oddać Pana Cerowanego?
Te myśli od pewnego czasu kołatały w mej głowie, podzieliłam się wątpliwościami jak z zwykle z Magdą…
– Ludzie są szlachetni, nie mam nic do zarzucenia, szukali dla kota ratunku, ale w tym przypadku dobre serce to zbyt mało, by zapewnić kotu odpowiednią opiekę. Trzeba mieć świadomość kolosalnych wydatków.
Dyskutowałam sama z sobą, z Magdą, z Wojtkiem.
Ten ostatni jak zwykle podsumował temat:
– Czy po to wywaliłaś tyle kasy by zjadły go psy albo skończył pod autem? On jest zbyt ufny, zbyt miły, jakby nie miał instynktu samozachowawczego, ale zrobisz jak chcesz, to Twój kot.
Kiedy kilka dni temu usłyszałam od Magdy pytanie: „Czy mogę stanąć w kolejce do adopcji Dziurawka?” w pierwszej chwili odmówiłam.
– Masz Rupiecia, czy myślałaś o Nim?
– W czym ja jestem gorsza od Ani? Jej zezwoliłaś na sześć!!!
– Ale Pan Cerowany ma opiekunów, nie zrzekli się praw – perswazja była tylko profilaktyczna, bo już wiedziałam, że to jest doskonałe i jedynie słuszne wyjście. – Pakujesz mnie w przykrą rozmowę…
– Wiem, ale nikt tego lepiej nie załatwi.
Zatem zaprosiłam Panią. Opowiedziałam zgodnie z prawdą o stanie zdrowia, o planach naprawczych, o koniecznej diecie i opiece. Popatrzyłam jej w oczy i zapytałam:
– Czy bardzo się będzie na mnie gniewać jeśli nie oddam Pana Cerowanego? Czy będzie Pani miała żal? Czy rozumie moją decyzję? Jest mi szalenie przykro, z ciężkim sercem to mówię, ale sądzę, że w Fundacji będzie dla niego bezpieczniej. Nie chcę żadnych zwrotów kosztów, umiem zadbać o jego potrzeby ale myślę, że pobyt nadal w Kociej Mamie jest dla kota najlepszą opcją, tym bardziej, że zamieszka z doktor Magdą. Będzie nieustannie monitorowany, Madzia jest zbyt dobrą lekarką, by zlekceważyła ewentualne niepokojące symptomy. Wie Pani, znalezienie mu domu to nie jest łatwa sprawa, nawet u mnie na podwórku, mimo rodzicielskich blokad, czyhają na niego niebezpieczeństwa, może spać z góry kamieni, ze sterty desek, dla niego nawet niewielki upadek bądź niefortunny skok może mieć dramatyczny skutek. Mimo iż pokochałam tego kota, znając jego przeszłość, nie odważę się na jego adopcję. Magda ma spokojnie koty, Narzeczona Mariana – czarna trójłapka, ludzi unika, ale kocha wszystkie koty, Gil jest chodzącą łagodnością tolerancyjny, a 28 letni Rupieć żyje z swoim starczym kocim świecie…
Tłumaczyłam opiekunce łagodnie jak dziecku.
– Proszę się na mnie nie gniewać, nie chować urazy.
Pokazałam zdjęcia, które zrobiła Gosia będąc ze swoimi futrami w Żyrafie.
– Proszę zobaczyć jest data: środa godz. 20.20, widzi Pani, siedzi kot, a obok sztywna noga… Nie wyolbrzymiam, przed nim jeszcze długa droga zanim wróci do zdrowia…
– Nie mogę uwierzyć, że są jeszcze tacy ludzie. – Popatrzyła na mnie. – Wie Pani, że się dziwią dlaczego Pani Go nie uśpiła? Że tyle kasy na niego poszło…
– Bo poddać się jest zawsze najłatwiej, a ja mam walkę w karmę wpisaną! Będę z Panią w kontakcie, obiecuję, może go Pani odwiedzać, będę opowiadać o jego losie – próbowałam łagodzić sytuację bardzo kłopotliwą dla nas obu.
Jednak mimo tej trudnej rozmowy pożegnałyśmy się serdecznie, bez gniewu, bez złości. Obie świadome, że wybrałam optymalne rozwiązanie ze wskazaniem na dobro kota.
Powiem wprost: bałam się tego spotkania ogromnie, reakcji Pani, jej sposobu przyjęcia decyzji.
Siłą kota nie mogłam odebrać, nie miałam żadnych podstaw. Liczyłam tylko na zdrowy rozsądek i autentyczną miłość do zwierzaka. Na szczęście nie przeliczyłam się, bo mówiąc szczerze, nie miałam w zanadrzu innej, równie dobrej propozycji.