Trafił swój na swego

Fundacja to nie tylko nazwa i statut, a istoty z krwi i kości o różnych temperamentach.
One tworzą tak naprawdę organizację, pilnują reguł i zasad, pielęgnują atmosferę, przez co budują niesamowitą, nietuzinkową społeczność.

Na nic zdałby się statut, czy też nasz koci kodeks, gdyby każde działanie ocierało się o wszechobecną hipokryzję, gdybyśmy każdego dnia rozbijali na miliony atomów kwestie życia i śmierci, kierując się kaprysem, czy też nastrojem chwili. Tylko niezłomne, prawdziwe podwaliny, mają okazję utrzymać ogromną budowlę, by zachowała jedność nawet, jeśli targają nią zawieruchy, żywioły czy burze. W Kociej Mamie, jak w każdej organizacji, działającej w oparciu o wolontariat, zdarzają się również niemiłe incydenty, nie da się tych okoliczności w żaden sposób wyeliminować czy też uniknąć, ponieważ często pojawiają się ludzie, których pobudki i intencje nie są do końca pozytywne. Relacyjność, partnerstwo, ale i odpowiedzialność i szczerość, pomagają ogromnie zaplanować spokojną, nieomal monotonną realizację zadań. I jest to kolejny element, wyróżniający Kocią Mamę w gronie organizacji skupionych na pomaganiu zwierzętom. U nas schronienie, zrozumienie i akceptację uzyskają wszyscy, którzy wśród znajomych czy rodziny mają na stałe przyklejony przydomek „dziwny”!
Paradoksem jest, że dynamicznie pracująca organizacja w tryb natychmiastowy wchodzi wyłącznie, jeśli w tle jest interes kota, wszystkie inne cele realizowane są w tempie adekwatnym do ich ważności.
Od dłuższego czasu prezentuję sylwetki wolontariuszy , ich rolę oraz zadania, które realizują.
Tym razem opowiem o osobie szalenie nietuzinkowej, a jest nią niepełnosprawny wolontariusz, Grzegorz.
Poznaliśmy się klasycznie, jak z tysiącem innych, zgłosił się po pomoc dla swojej kotki. Tradycyjnie dla Kociej Mamy uzyskał pomoc i zapomniałam o sprawie, typowo dla mnie, ale Grzegorz postanowił, że chce się jakoś za pomoc zrewanżować. Podjął decyzję, że chce dołączyć do Fundacji, jednak trafił na niespodziewany opór z mojej strony. Było to zachowanie kompletnie nie w moim stylu, ponieważ znana jestem z dawania szansy wykazania się każdemu. Tym razem kompletnie nie wiadomo, z jakich pobudek, zachowywałam się jak nieprzejednany uparciuch. Na rozmowę zdecydowałam się po wielokrotnej interwencji Maryli, która używała przeróżnych argumentów, by zmienić nieuzasadnione zachowanie. Życie płata nam różne figle, sprawia miłe, zaskakujące niespodzianki. Teraz, patrząc z perspektywy wspólnej pracy, z uśmiechem wspominam niczym nieuzasadnione obawy. Życie po raz kolejny weryfikuje stereotypy, którym podświadomie się poddajemy. To, że wolontariusz jest osobą niepełnosprawną, wcale nie przekłada się na jakość jego pracy. Jest to szalenie silny, ambitny i lojalny człowiek. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych, trudności nie do pokonania. Nieustannie odkrywa w sobie moc, która daje mu siłę do podejmowania wyzwań, które są poza zasięgiem niejednej w pełni sprawnej osoby.
To nas łączy, upór oraz niezłomność! Dążenie do obranego celu, ale nie po trupach!
Przekraczanie barier, ale z rozsądkiem, przy zachowaniu ostrożności stosownej do własnej fizyczności, stało się w pewnym stopniu świadectwem, dowodem, że ograniczenia tak naprawdę każdy nakłada na siebie sam, bo jak się ma chęć i wolę, można nawet przysłowiowe góry przenosić. Cieszę się, że obecność Grzegorza w naszej gromadzie przekuła się na rozwinięcie jego skrzydeł i jeszcze większą niezłomność w realizacji marzeń.