Będąc obecną na rynku od ponad 25 już lat, nauczyłam kociarzy, wbiłam im na twardo, że kiedy mają problem, mogą liczyć na wsparcie. Jest to fakt niepodważalny. Jednak opinia o nas jest czasem kompletnie nieadekwatna do faktycznej sytuacji. Pomaganie przekłada się na finanse, faktury czy określony budżet. Ludzie chcą pomagać, to jest pewne, tylko oczywiście zapominają, że każde działanie na rzecz zwierząt wiąże się z określonymi kwotami.
To, że fundacja działa w trybie wolontariatu na taką skalę, już jest mega osiągnięciem organizacyjnym i logistycznym. Zarządzanie szalenie przeróżną pod wieloma aspektami społecznością wymaga delikatności, elastyczności, wyrozumiałości, odsuwania na bok własnych poglądów i przesądów. Apolityczność wpisana musi być bezapelacyjnie w moją funkcję. Nie mogę wolontariuszy szufladkować w żaden sposób, każdy ma takie same prawa i w takim samym stopniu egzekwuję od niego przyjęte na siebie obowiązki.
Porządkując pracę, rozdzielam funkcje, obowiązki, zadania. Systematyka eliminuje kolizje, nawet jeśli jestem nieobecna, cały mechanizm świetnie funkcjonuje, ponieważ stałe punkty każdej aktywności wykluczają pomyłki i błędy.
Przed każdym wydarzeniem Emilka przygotowuje plakat, który zawiera najważniejsze informacje, dość istotne dla chętnych do udziału w planowanej imprezie. Kiedy poprosiłam o plakat informujący o włączeniu się Kociej Mamy w piknik rodzinny w okolicznej parafii, o mało dziewczyna ze stołka nie spadła.
-Żartujesz sobie ze mnie?- zapytała zaskoczona nie kryjąc zdziwienia.
– Nawet nie mam zamiaru- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Kiepsko dzieje się w mieście, jarmarki nie przynoszą zysku. Umarły śmiercią naturalną imprezy w Ogrodach Geyera, Księży Młyn leży i kwiczy, ponieważ udział wiąże się z opłatą prawie 100 zł za stoisko. Nie stać nas na wywalanie pieniędzy w błoto, nie mając nadziei na fajnie zyski.
Promocji i reklamy już dawno nie opłacamy, a udział bez określonych korzyści jest w naszym przypadku bez sensu. Szkoda energii, czasu i zaangażowania wolontariuszy, kiedy tkwią na wydarzeniu, na którym nic się nie dzieje. Mając wydatki ukształtowane na stałym poziomie, muszę każdy ruch rozważać rozsądnie. To, że fundacja ma wielu wolontariuszy nie oznacza, że ich potencjał mam źle wykorzystywać.
Marnowanie nie tylko pieniędzy czy sprzętu jest naganne. Mam świadomość, jak w innych organizacjach traktuje się szeregowych wolontariuszy, jak trwa rywalizacja o względy prezesa. Nigdy nie imponowało mi zarządzanie ludźmi według sympatii osobistej, bliskości czy zażyłości. Jest to słabe zachowanie i z reguły nie wróży rozwoju, spokoju, a już z pewnością eliminuje dobrą, sympatyczną atmosferę.
Nie musiałam zbyt długo uzasadniać decyzji, Emilka, jak i reszta Kociej Mamy, wie doskonale, że dobro fundacji jest dla mnie wartością nadrzędną i nigdy nie podejmę kroku, który działałby na jej szkodę.
I poszłyśmy na piknik.
Dzień był słoneczny, przyszło dużo dzieci. Były przygotowane atrakcje: dmuchane zjeżdżalnie, wóz strażacki, fundacja pokazała odlotowe koty. Ogromnym zainteresowaniem i popytem cieszyło się kocie stoisko, furorę zrobiły kocie makijaże.
Eliminacja uprzedzeń to chyba nasza największa umiejętność. Nie hołdujemy przesądom, łamiemy stereotypy. Tak było przecież od zawsze w naszej gromadzie.
Nie zatracając siebie, godności, szanując indywidualne wybory, wchodzimy w nowe przestrzenie, te w których obecne jest dziecko, kot i człowiek przyjazny tym istotom.
Aktywność w Parafii dla niektórych była zaskoczeniem, ale proszę mi wierzyć, gdyby zaproszono Kocią Mamę na imprezę do Koła Gospodyń czy na święto osiedla, też byłybyśmy zachwycone. Koty są wszędzie, misja pomocowa wpisana w wolontariat realizowana jest w przeróżnych środowiskach i przestrzeniach, dlatego kreatywność wprost proporcjonalnie wpływa na sukces. Pierwszy krok był tylko pozytywną zachętą do udziału w kolejnych tego rodzaju projektach. Znając Iwonkę i jej radość z każdego udanego wydarzenia, nie spocznie na laurach, dalej będzie drążyć ten nowy dla nas zakres aktywności.