To miała być dobra adopcja

Czasem tak bywa, że nie mamy najmniejszego wpływu na decyzję i zachowanie ludzi kontaktujących się z Fundacją w kwestii kotów. Wydarzenie typowe, klasyczne, choć finalnie z maleńkim happy endem, to nie do końca jestem szczęśliwa z zakończenia tej z pozoru łatwej i prostej interwencji. Może gdyby Pani mająca na sercu troskę o los znalezionych kotów bardziej mnie słuchała, może gdyby bardziej zaufała mojemu doświadczeniu…

Ale zacznę od początku. Jakoś jesienią szalenie miła i uprzejma Pani zadzwoniła o pomoc przy adopcji znalezionych czterech czarnych kociaków. Dla Kociej Mamy takie sprawy są dziecinnie proste. Żaden problem wyadoptować cztery łagodne smarki, cóż z tego że wszystkie czarne. Ludzie lubią tak umaszczone, bo panuje przekonanie, iż przynoszą szczęście.
Dwa kociaki, parkę adoptowała sąsiadka – usłyszałam wiadomość podaną mi z następującą rekomendacją: “To miła, odpowiedzialna osoba, mieszka na wsi, w której mam działkę…”.
Nie miałam podstaw nie ufać opinii. Druga para Onyks i Czarnulka przybyły do Łodzi i zabezpieczone zgodnie z fundacyjną normą poleciały do nowych domów.

Matka kociaków została wycięta, więc miałam podstawę by sądzić, iż była to super interwencja. Przeprowadzona szybko, sprawnie w miłej fajnej atmosferze.
Jednak temat dwójki ze wsi wrócił wiosną…
Jak się okazało ta niby fantastyczna adopcja była tylko pozorna, bowiem teraz byłam praktycznie zmuszona, by nadal tym kotom pomagać. Maluchy dorosły do wieku, w którym kotek i kotka na jednym podwórku stanowią bombę zegarową. Szalenie uprzejma pani po raz kolejny oczekuje, że Fundacja nadal będzie się o wyadoptowane koty troszczyć i zapewni im kastrację. Tym razem delikatnie się uniosłam. Nie widzę powodu, by na ten cel generować budżet Kociej Mamy, nie jest to praktykowane, by operować ludziom ich prywatne koty.
Stanęło na tym, że dzięki uprzejmości właściciela kliniki koty zostały zoperowane z fundacyjną zniżką.

Nie przekonały mnie tłumaczenia, że pani jest biedna, ale dobra i zapewnia kotom pełną miskę. “Nie w takiej konwencji wydajemy koty.” – grzmiałam – “To skandal, że one nie zostały odrobaczone i zaszczepione! To była kiepska adopcja!”. “Lepsze to niż schronisko.” – próbowała jeszcze mnie przekonać, ale bardzo słaby i nie na miejscu był to argument. “Skoro ta pani nie ma środków na leczenie kotów i miała pani tego świadomość, trzeba było mi zaufać i wszystkie kociaki przekazać. Nie mam zamiaru mieć tych kotów na stanie do końca ich życia!” – nasza rozmowa nadal była poprawna, jednak moje argumenty sprowadziły panią brutalnie na ziemię i już nie była taka super przekonana o swojej filantropii. To nie jest rozwiązanie marzeń, by bez mojej zgody pakować mi na barki koszty związane z zabiegami.
Reprymenda poszła mimo faktu, iż otrzymywałam piękne, pełne uznania e-maile. Nie zależy mi na pochlebstwach czy mizianiach mego ego. Fundacja rządzi się pewnymi zasadami i nie mam zamiaru dla nikogo ich zmieniać.

Koty zabezpieczone wróciły na wioskę, a ja miałam dowód, że nadal na wsi panuje beztroska w kocim temacie.
Jednak nie był to koniec awantury. Najlepsze było zakończenie. Kotek, Marcel dostał uczulenia, czasem koty źle reagują na podany zastrzyk. Wydrapał sobie przeogromną ranę na plecach i znowu pani podparła się Fundacją. Tylko tym razem mocno przesadziła. Umieściła kota w klinice bez mojej zgody i wiedzy, po raz kolejny licząc na moją opiekę finansową. Tym razem nie byłam już tak uprzejma ani wyrozumiała, ponieważ znów właścicielka okazała się niewypłacalna, oczekując ode mnie wsparcia. “To kot właścicielski!” – grzmiałam – “Nie wydam na niego ani złotówki, chyba że ta nieodpowiedzialna kobieta zrzeknie się kota, dla mnie półroczny młodzian nie jest żadnym problemem.”.
Kot został scedowany na Kocią Mamę, wdrożono stosowne leczenie, martwi mnie tylko, że jego siostra została nadal w tym wiejskim środowisku.

Wnioski nasuwają się same: radzę chętnym do ratowania kotów, by umieli przyjmować ze zrozumieniem moje rady. Mam szaloną trudność przeforsować nasz tryb pracy szczególnie u osób, które mają władzę nad innymi z racji wykonywanego na co dzień zawodu, są nauczycielami, dyrektorami, właścicielami firm. Myślą, że posiedli najlepszą w każdym temacie wiedzę i kiedy przychodzą do Fundacji przenoszą swoje codzienne zachowania. A tymczasem w rzeczywistości ich decyzje pozbawione są rozsądku, są nietrafione wręcz pozbawione sensu.
Tego kota udało mi się uratować. Złości mnie, że przez dziecinny upór i stawianie siebie na piedestale, zmuszona jestem pisać tę aukcję. To nie Fundacja powinna zabiegać o koszty na leczenie Marcela, a opiekunka, która nie umiała dobrze i mądrze kotów wydać. O pani właścicielce nie wspomnę, ponieważ nigdy nie było mi dane z nią rozmawiać, zatem trudno mi wyrazić opinię oceniającą jej zachowanie.
Pełna miska to nie wszystko.
Właściwa opieka weterynaryjna to podstawa każdej udanej adopcji.
Marcel przebywa w domu tymczasowym.
Ta aukcja zapewni jego leczenie, badania, testy i naprawi uchybienie czyli odrobaczymy i zaszczepimy kota.

Działanie społeczne w obszarze zwierząt jest niezwykle trudne, bowiem wybierając dom docelowy niestety oceniamy świadomość opiekuna i jego kondycję finansową. Ponadto mając wiedzę, że Fundacja rocznie wydaje ponad 250 kotów, a skupia się generalnie na ratowaniu kotów starych i chorych, staramy się tak wybierać właścicieli, by zdrowe kociaki nie wracały do nas z takimi bzdurnymi problemami. Brakło w tej interwencji wiedzy odnośnie naszego trybu pracy, zabrakło do mnie zaufania, do mojego doświadczenia w kocim temacie. Zapewniam wszystkich, iż nie jestem dyletantką i doskonale zdaję sobie sprawę w jakim kierunku prowadzę moją kocią gromadę.