TM Współwinni śmierci 21 istot

Teraz, kiedy minęło już na tyle dużo czasu, że w miarę spokojnie spoglądam w przeszłość, analizując kolejne wydarzenia, mogę stanowczo przyznać, że intuicyjnie czułam, że dramat wisi w powietrzu. Sytuacja stała się nienormalna z wielu powodów, o których zaraz opowiem, a ja, nauczona doświadczeniem, pełna niepokoju, zadawałam co rusz wolontariuszce pytanie: czy wszystko jest u ciebie w porządku? Z upływem czasu, ona przyzwyczaiła się do dziwnego rytuału, ale ja wiedziałam, że pewnego dnia usłyszę słowa, których się boję.

Lato to sezon, w którym panleukopenia może wybuchać, szczególnie gdy w środowisku pojawia się duża liczba miotów.

W takim czasie, oprócz kociąt, które nie mają właścicieli, zgłaszają się również tacy, którzy – mówiąc oględnie – nie zadbali o odpowiednią opiekę nad kotkami wychodzącymi, a teraz próbują „wpakować” mi kocięta. Celowo używam tego określenia, ponieważ człowiek kulturalny zamiast stosować podstęp, powinien po prostu zwrócić się z prośbą o pomoc. W okresie letnim domy tymczasowe zazwyczaj pękają w szwach, co jest naturalnym zjawiskiem. Staram się unikać mieszania miotów, ale niestety nie zawsze jest to możliwe.

Kto nie doświadczył panleukopenii, nie ma pojęcia, jak niebezpieczna i złośliwa jest to choroba. Kto miał z nią do czynienia, ten wie, jak łatwo można ją przeoczyć, i od tej pory, po doświadczeniu tej choroby, dosłownie na zimne dmucha. Każdy podejrzany objaw wzbudza czujność i niepokój.

Kociaki, które były przekazywane do Fundacji, dotąd miały dużo szczęścia – żadne z nich nie wykazywało objawów tej okropnej choroby. Jednak dobra passa nie trwa wiecznie. Wystarczył tylko jeden zarażony kociak, a śmierć zaczęła zbierać swoje żniwa. Podnosiliśmy te kociaki z nadzieją na ratunek, ale nikt nie chciał zgodzić się na zabezpieczenie ich w domu tymczasowym. Nie będę oskarżać nikogo za takie postawy, bo to nic nie zmieni – nie wróci to życia tym maluszkom. W trosce o ich dobro, aby uniknąć przekazania ich do schroniska, zostały one przywiezione do wolontariuszki. Byli świadomi, że Fundacja poradzi sobie z takim schematem – zapewnimy im mleko, żwirek, karmę. Małych kociąt w domu nie widać, bo stoją tylko kennele, małe klateczki i koszyczki. Kiedy jeden z nich zaczął wymiotować i miał torsje, początkowo myśleliśmy, że to kłopot gastryczny. Ale kiedy następny miot również zaczął wymiotować, wiedzieliśmy już, że mamy poważny problem.

Mój urlop zakończył się w chwili, kiedy przeczytałam na czacie o 7:30: „Stoję przed kliniką, kilka kotów ma szarpiące wymioty.”

Zapytałam tylko, czy to biała piana.

Kiedy odpowiedź brzmiała „tak”, napisałam krótko: „Rób test na PP.”

Nie będę teraz szczegółowo opisywać tej historii – przeszłyśmy przez to razem. To doświadczenie wzmocniło nas, pokazało, gdzie leżą granice naszej wytrzymałości i na kogo naprawdę możemy liczyć. Śmierć tych maluszków stała się dla nas swoistym sprawdzianem. Kociaki zbierało wielu, ale konsekwencje poniosłyśmy tylko my dwie. Nie zliczę wylanych łez ani wyrzutów, które stawiałyśmy przede wszystkim sobie. Żadna z nas nie planowała, że to się wydarzy, ale gdy nadeszło najgorsze, nie poszłyśmy na łatwiznę, nie skazałyśmy ich na eutanazję, tylko walczyłyśmy.

Minęło pół roku, a dopiero teraz mam siłę wrócić do tego tematu.

Gdyby choć jedna osoba przekazująca nam koty okazała wsparcie, Fundacja poniosłaby mniejsze straty. Z jednej strony jest chęć ratowania, a z drugiej strony – tysiące argumentów, by odmówić zabezpieczenia miotu. My także mamy rodziny, dzieci, obowiązki, pracę zawodową, kapryśne żony i marudzących mężów. Nie weźmiemy więc na siebie pełnej odpowiedzialności za te śmierci, bo osoby, które oddały maluszki, doskonale wiedziały, jakie mogą być skutki, jeśli dojdzie do najgorszego.

Czy się wypaliłyśmy? Nie! Czy przestaniemy ratować? Nie!

Przekroczenie granicy przyniosło opamiętanie i postawienie barier. Zawsze tak bywa, gdy emocje opadną i zaczniemy analizować, krok po kroku, jak zostały zaburzone wypracowane schematy pomocowe. Gorzki jest smak porażki, przegranej z góry nierównej walki. W przypadku panleukopenii to zawsze Śmierć decyduje, a kiedy już złapie maluszka w swoje szpony, zwykle nie oddaje go nam z powrotem.

Każde zdarzenie dzieje się po coś, każdy dramat ma swoje drugie dno. Otwiera oczy, porządkuje niedopowiedziane kwestie, rozwiewa złudzenia, nasuwa czasem przykre wnioski.