Nawet jakbym bardzo mocno chciała pominąć temat dzisiejszego reportażu, zwyczajnie się nie da. Okoliczności związane z aktywnością społeczną skazują nas wolontariuszy na przeróżne sytuacje, do których w różnym stopniu jesteśmy przygotowani, jednak często bywa, że osobami wywołującymi złe emocje są niestety ludzie z najbliższego otoczenia, znajomi, sąsiedzi, czasem nawet ci z nami spokrewnieni. Generalnie na co dzień z przymrużeniem oka traktują naszą misję, są bardzo pomysłowi w interpretacji tego, co się w fundacji dzieje. Nie zachęcają swoich dzieci, ani do zbiórki w szkole karmy czy do próby podjęcia wolontariatu, sami również nie wykazują nawet próby okazjonalnej pomocy, natomiast bardzo efektywnie prześcigają się w złośliwych, uszczypliwych komentarzach, podam tylko kilka: „Nie ma pani co w domu robić?”, „Że też się chce pani za kotami latać” albo „A czy obiad to jest w domu?”.
Milczę, nie komentuję, nie nawiązuję do tych bezczelnych pozbawionych taktu i kultury wypowiedzi, ponieważ takie zachowanie potwierdza tylko ich małostkowość, brak społecznej świadomości, a przede wszystkim kompletną indolencję w temacie faktycznych fundacyjnych aktywności, rozmachu i zaangażowania nie tylko w opiece nad kotami, ale kilku innych projektach prowadzonych z sukcesem od wielu lat. Brak chęci zagłębienia się lekturze potwierdza ograniczenie w myśleniu i budowanie sobie opinii pod tylko własne poglądy. Żeby podjąć dialog trzeba posiąść tematyczną wiedzę, a skoro takowej brakuje, nie nawiązuję dyskusji, bo wstręt do logicznego myślenia, wywołuje tylko opór i obelgi. Jedno i drugie na mnie działa odwrotnie. Kto nie umie racjonalnie myśleć, nie jest partnerem godnym uwagi czy tracenia czasu na nic niewnoszące ustne przepychanki.
Nie potrafię zrozumieć motywacji negatywnej aktywności. Zawsze niezmiennie dziwi mnie szybkość publikacji krytycznej narracji ze świadomym pominięciem globalnego działania.
Prawda i uczciwość nie powinna wywoływać agresji, a niestety często się tak dzieje. Opiekunowie nie potrafią przyjąć zasad normujących pracą fundacji. Jest to temat rzeka i niestety powraca jak uporczywa czkawka.
Ścieżka interwencyjna jest zawsze taka sama: w przypadku nowej zaskakującej sytuacji nie piszemy wiadomości z prośbą o kontakt na mój prywatny czat, a stosownie ze wskazaniem na stronie internetowej, zgłaszamy problem wolontariuszowi, który ma przydzielony taki obowiązek. Nie chcę nawet pamiętać, ilu nagle miałam zagorzałych przyjaciół, kiedy nagle w nocy trzeba było ratować koty. Pomija się wtedy wszystkie znane zasady normujące naszą pracę i oczekuje, że szefowa nagle w nocy postawi na nogi w pogotowiu pół fundacji, by w ekspresowym tempie jechała gdzieś na wioskę i ratowała koty, bo przecież ktoś bohatersko nam zgłosił interwencję! Pokazał palcem, ale sam nic kompletnie nie zrobił!
Takie sytuacje na szczęście są jednostkowe. Występują, kiedy osoby są same mało społeczne i wyników oczekują od innych. Nie uginam się pod taką presją, choć nie powiem, ich aktywność w reakcji negatywnej czasem i mnie zaskakuje.
W sytuacji, kiedy większość kocich aktywistek swoją działalność wykazuje na przeróżnych grupach, bardzo szybko w wyniku „życzliwości” otrzymuję te szkalujące wpisy, posty i wiadomości. W sieci nic się nie ukryje niestety. Słowa pisane są na twardo wbite w sieć i nawet jeśli ktoś wreszcie pójdzie po rozum do głowy i je usunie, niestety każdy sprawny informatyk jest w stanie je odzyskać.
Nadal mało kto posiada wiedzę, że od kilku lat także na portalach społecznościowych buszują służby śledcze i skarbowe. Jakie tematy wyłapują? Te najczęściej powtarzające: oszustwa skarbowe, zusowskie oraz naruszanie godności osobistej ludzi uznanych za istoty publiczne. Nikomu nie wolno obrażać drugiego człowieka, sama kiedyś miałam przypadek, kiedy osoba mi znana dość paskudnie wypowiedziała się o pewnym działaczu, w bardzo krótkim czasie zostały postawione przez prokuratora zarzuty o świadomym celowym zniesławieniu.
Ludzie plują jadem, piszą w złości co im ślina na język przyniesie, a potem podczas rozmowy z urzędnikiem państwowym muszą się wstydzić za te odruchy własnej głupoty.
Poruszyłam temat zgłaszania interwencji po raz enty, ponieważ apeluję z całego serca o rozsądek i dojrzałe zachowanie.
Fundacja pomaga, jeśli ma ku temu możliwość, jeśli nie, wyraźnie odpowiada, że zgłaszana interwencja nas przerasta. Nie mamy patrolu z kierowcą gotowym na żądanie prowadzenia do akcji auta, ponadto jest to przeważnie ekipa składająca się z kobiet, które pracują, wychowują dzieci i pełnią wolontariat w takim zakresie, który nie koliduje z ich najważniejszymi obowiązkami. Oczekiwanie od nas dyspozycyjności przez 24 godziny na dobę przez cały rok na terenie całego województwa, jest jakimś dziecinnym nieracjonalnym oczekiwaniem.
Nazwanie mnie i fundacji internetową bohaterką nie odebrałam negatywnie, wręcz przeciwnie. To internet i jego możliwości pozwalają nie tylko dotrzeć do darczyńców, ale pokazać innym szczególny rodzaj naszej pracy. Aktywność w ratowaniu kotów, szacunek dla tych, którzy nawet okazjonalnie współpracują, promować akcje, wydarzenia, wolontariat i cele, na których zabiegamy o budżet na kalekie. Moc internetu przekłada się nie tylko na naszą kondycję finansową, jest również informacją, że można się do nas zwrócić i otrzymać pomoc, ale na naszych warunkach. Zawsze pilnowałam niezależności, wolności personalnej, budowania przyjaźni, ale niezaburzającej naszej niezawisłości, stąd awersja do jakichkolwiek układów. Tylko trzymanie zasad pozwala uniknąć dziwnych nacisków z zewnątrz. Tak było, jest i nadal będzie, ponieważ te reguły i zasady, nie przekładają się wyłącznie na rozwój i kondycję, ale cementują wewnętrznie fundację pozwalając pracować równo i systematycznie.