Każdego roku, wiosną, zastanawiam się, jakie będzie lato, co nam przyniesie, jakie atrakcje, kłopoty, czy niespodzianki. Stabilizacja firmy to przede wszystkim wydolność finansowa, która pozwala na swobodę w podejmowaniu interwencji. Pamiętamy lata, kiedy kociaki chorowały na bardzo ostrą formę grzybicy, były zarobaczone, czy też ich oczy przypominały ropne wrzody. Amputacja gałki ocznej eliminuje w głównej mierze niesamowity ból. Zabranie kociaka czy kilku, dotkniętych tą infekcją, wiele w ich jakości życia zmienia, a przede wszystkim wyklucza cierpienie. Ofiary kociego kataru nie rodzą się ot tak sobie. Zainfekowane wirusem matki wydają na świat już obciążone dzieci.
Rosną one i żyją, przeżywając każdego dnia katusze, dopóki jakaś litościwa dusza nie odłowi ich i nie przekaże do fundacji. Drogi postępowania zawsze są dwie, jasna, ta ratująca te małe istnienia i ta mroczna, kiedy z wygody skazuje się je na śmierć. Kocia Mama zawsze tkwi na tym samym, niezmiennym stanowisku, ratuje mimo wszystko, głucha na hejt, głupie komentarze czy bezduszne opinie. Życie, dosłownie każde, jest najważniejsze. W naturalnym środowisku maleństwo, mimo iż przebywa z matką, rosnąc, utrwala tylko swój stan zdrowia. Nic się w jakości życia nie zmienia. Trafiając pod skrzydła Kociej Mamy, otrzymuje wszechstronną pomoc. W klinice jest zaopiekowane na wielu płaszczyznach, medycznej, ale i emocjonalnej, poprzez troskliwy kontakt z zespołem medycznym.
Środki przeciwbólowe, przeciwzapalne, antybiotyk i wartościowe jedzenie, wspomagają przygotowanie maleństwa do zabiegu. Nie ma znaczenia, czy traci jedno oko czy oba, ponieważ ropna przepuklina i tak uniemożliwiała widzenie i kociak funkcjonował w trybie nietoperza, używając do lokalizacji przeszkód wibrysów, gdyż koci katar eliminował korzystanie z węchu. Kiedyś ludzie bali się takich kotów, jednak edukacja i w tym temacie przynosi pozytywne efekty. Pomoc i opieka ze strony fundacji, nawet po adopcji, przekuwa się na poczucie bezpieczeństwa nowego opiekuna. Tegoroczna wiosna zapisze się jako ta, która zabiera kociakom oczy. Obecnie prowadzę niesłychanie trudne trzy interwencje i przyznać muszę, że jestem nimi wykończona emocjonalnie. To, że wiążą się one z ogromnymi kosztami, z uwagi na konieczność operacji usuwania gałki ocznej lub obu, to tylko kwestia wysokości faktury, problem jednak stanowią opiekunowie tych kocich skupisk. O ile jedna osoba potrafi wpasować się w nasze tryby pracy, współpracując pięknie pod nadzorem, o tyle dwa pozostałe stada, a w sumie ich opiekunowie, doprowadzają mnie swoim mądrowaniem do szału, tym bardziej, że podejmują złe decyzje bez konsultacji, a potem ode mnie oczekują, że wybrnę z idiotycznej czy kłopotliwej sytuacji.
Od zawsze powtarzam, kiedy już decydujemy się na działanie pod szyldem Kociej Mamy, idziemy tym szlakiem, wskazanym przez organizację, a w przypadku kiedy mamy dziwaczne pomysły, nie pozwolę psuć wypracowanej opinii, a już tym bardziej narażać nas na finansowe straty.
Wszystkich w takim samym stopniu obowiązują te same reguły i zasady, każdy, kto chce otwierać drzwi według własnego pomysłu, musi mieć świadomość , że będzie sam za nie zbierał profity, ale i obciążenia.
Szeroki jest wachlarz opiekuńczy, ale wszystkie ruchy trzeba konsultować, a nie stawiać nas przed dokonanym faktem.
Naganne jest bierne rejestrowanie przychodzenia na świat obciążonych kocim katarem miotów. Nie przyniesie pozytywnych efektów ratowanie oczu domowym sposobem, żadne kropelki nie zlikwidują stanu zapalnego, nie usuną cierpienia czy bólu.
Opiekun powinien być świadomy całokształtu problemu, związanego z właściwą, rozsądną pieczą nad środowiskowymi. Bardzo dużo energii i nerwów kosztuje mnie zawsze przebicie się przez mur uporu u karmicieli, którzy chcą trwać przy odrealnionym postępowaniu. Ich opinie i wnioski są tak niekiedy bezsensowne i małostkowe, że ręce opadają, a dodając do tego ich wiek, sytuacja staje się typowa do wykorzystania w kiepskiej komedii. Będąc nie w kwiecie już, a raczej w jesieni życia, karmiąc koty na przestrzeni ponad 50 lat, nieustannie wyrażają obawę o wielkość środowiskowej populacji. Ich doświadczenie nie przekłada się na zdrowy rozsądek, wyobraźnia nie wykracza poza własne wyobrażenie, a marazm sprawia, że nie karmią stada o stałej ilości futer, tylko sukcesywnie pojawiają się kolejne chore mioty. Mając ogromne ułatwienia oraz wsparcie, czyli pomoc logistyczną od fundacji, zaplecze sprzętowe oraz coroczną akcję finansowaną przez urząd miasta, trzeba faktycznie być bezdusznym arogantem, żeby spokojnie karmić cierpiące kociaki.
Pracując tyle lat, mimo iż przeżyłam niejeden bezzasadny hejt, przykre okoliczności, to nadal z uporem tłukę do opornych głów te same słowa. Nie interesuje mnie, czy znajdą aplauz, czy ktoś się pogniewa, takie są niestety fakty, że w wyniku naszej małości i bierności koty cierpią!
Apeluję do opiekunów, nie bawcie się w wybitnego medycznego znawcę, chore koty musi zdiagnozować lekarz, są sytuacje, że więcej złego niż dobrego czynią nasze głupie pomysły na leczenie.