Targi branżowe są specyficzne, przeważnie organizowane i kierowane do ściśle określonego odbiorcy. Te zoologiczne, na które corocznie otrzymuje zaproszenie Fundacja Kocia Mama, przyciągają dostawców, producentów, technologów i handlowców z całej Polski.
Jest to swego rodzaju jarmark, na którym można uzyskać próbki karm, poznać gadżety użytkowe, które ułatwiają pracę ze zwierzakami, obejrzeć nowe projekty zabawek, smyczy, ubranek i koszyków. Generalnie schemat targów nie zmienia się od lat, odbywają się w podobnej konwencji.
Kiedyś stoisko kiermaszowe Fundacja otrzymywała na kilka dni, teraz wszystkie organizacje otrzymały zaproszenie tylko na jeden dzień. Decyzja organizatorów zdecydowanie pomniejszyła dochód ze sprzedaży gadżetów, ale i utrudniła w zasadniczy sposób kontakt z nami. Tradycją jest, że opiekunowie kotów wykorzystują naszą obecność na wszelkich imprezach plenerowych do konsultacji problemów jeśli takowe występują, ale i do zwykłych spotkań towarzyskich bądź przekazania wsparcia.
Tegoroczne targi zapamiętam jako te, które w sumie nie wniosły w nasz rozwój żadnych nowinek, niczym nas nie zachwyciły. Były zorganizowane poprawnie, sprawnie, logistycznie bez błędów i wpadek. Jednak w porównaniu do lat poprzednich były skromne, mniej firm pokazywało swoje wyroby, mniej było imprez towarzyszących.
My jak zwykle, przygotowane na blachę, z obstawą stoiska solidniejszą i większą, byłyśmy obserwowane z zazdrością przez liderów innych organizacji.
– Ale zgromadziła pani ekipę, jestem pod wrażeniem – chwalił na pożegnanie pracownik organizatorów.
– Dziś frekwencja była raczej średnia, wie pan wyjazdy, choroby, przeważnie jest nas więcej- odpowiedziałam.
Popatrzył na mnie zdziwiony.
– To ile was jest?
– Dużo, dość dużo – powiedziałam z uśmiechem i uprzedzając następne pytanie dodałam:
-Tak, tak, nie myli się pan, same dziewczyny w wieku różnym.
I jeszcze raz wyrywając się potwierdziłam, stawiając jakby kropkę nad i:
– Pracują świetnie, zapewniam.
Fundacyjnie było to jedno z wielu udanych spotkań, gdzie przy okazji promocji i reklamy firmy, mogłyśmy nowe wolontariuszki odrobinę zapoznać z naszym życiem.
Gadała oczywiście jedna przez drugą, poruszając tematy sobie bliskie. Bożena o trudności zbierania materiału do reportaży, o wyrobie rękodzieła. Danusia o blaskach i cieniach DT, miała za sobą trudne lato, przeszła ciężką próbę, kiedy chorowały maluchy. Cóż i ja dorzuciłam kilka informacji, ale takich mających zachęcić nowe dziewczyny do pracy, ośmielić w zadawaniu pytań, nauczyć otwartości, zlikwidować barierę szczególnie, że zawsze panuje pewien dystans wobec szefowej.
Bardzo pomaga w takich sytuacjach mój defekt polegający na myleniu adresów i numerów telefonów będący przyczyną wielu śmiesznych wydarzeń, które opowiadane z humorem dodają naszej fundacyjnej historii smaku i pikanterii.