Fakty:
Mija 10 lat pracy Fundacji.
Od prawie 20 lat jestem związana ze łódzkim środowiskiem kociarzy.
Znam obie strony medalu, dlatego z lekkim dystansem przyjmuję większość informacji.
Przeważnie ta wiedza mi wręcz przeszkadza, uwiera, sprawia, że staję się cyniczna, bo wiem jak „prawda” rozmija się z rzeczywistością.
Założyłam Fundację, bo nikt nie chciał ze mną pracować.
Zbyt niezależna, kompletnie niesterowalna, nie umiałam kiwać z aprobatą głową słuchając o głupich, oderwanych od życia pomysłach. Irytowały mnie wielogodzinne, nic niewnoszące pogaduchy, które nosiły szumną nazwę zebrań roboczych. Do szału doprowadzały deklaracje bez pokrycia, pieniactwo prezesek, składających obietnice, o których bardzo szybko zapomniały.
Byłam bardzo niewygodnym członkiem jednego z łódzkich towarzystw, powiem szczerze: niestety zawiodłam ich i rozczarowałam. Bardzo szybko zrozumieli, że ta niepozorna blondyneczka, która miała być „twarzą” i pomagać pozyskać sponsorów, oprócz ładnego uśmiechu ma niestety konkretne wymagania: zna koty, kocha je nad życie i autentycznie chce im pomagać.
Kiedy po raz kolejny usłyszałam, że „wyprowadzam” pieniądze na jakieś stare koty, kiedy ponownie spotkałam się z odmową, gdy prosiłam o budżet na zabiegi, gdy zawsze akurat dla mnie brakowało funduszy, przestałam bić głową w mur i zaczęłam działać indywidualnie. Mnie nie trzeba dwa razy oczywistych rzeczy tłumaczyć.
Bardzo szybko utworzyła się grupa kociar o takich samych poglądach. Byłam alternatywą, szansą, nadzieją.
Przygarniałam odrzuconych, niechcianych przez innych. Tych, którzy chcieli działać, ale mieli też i pewne ograniczenia. Nigdy nie znosiłam sytuacji zero-jedynkowych, dlatego burzyłam się słysząc, że wolontariat kojarzy się wyłącznie z prowadzeniem domu tymczasowego. Wyjątkowa krótkowzroczność i błędna interpretacja aktywności społecznej, świadczyła niestety o wąskich horyzontach osób pełniących najważniejsze funkcje w Radzie i Zarządzie. Z biegiem lat między Kocią Mamą a innymi formacjami rysowała się coraz większa przepaść.
U nas dziewczyny prześcigały się w pomysłach, otwarte, aktywne, skuteczne, rozwijały siebie przy okazji budując solidną Firmę, tamci natomiast trwali broniąc się zaciekle i uporczywie przed najmniejszą nawet zmianą.
Od zawsze chciałyśmy się wyróżniać promując nową formę pracy, ale i zachowania dlatego zabiegałyśmy by wbić kociarzom do głowy nazwę „Kocia Mama”. To od początku miała być społeczność budowana na kompletnie innych niż dotąd fundamentach. Pojęcie kociary, typowej kociej oszołomki, brudnej, niechlujnej dzięki naszej Fundacji przestało być prawdziwe. Ludzie na mieście i w lecznicach spotykali śliczne, wykształcone, miłe i życzliwe dziewczyny z kontenerami oklejonymi naszymi grafikami. Tyle lat konsekwentnie tłuczonej do głowy wiedzy, że kociara może w szpilkach za kotami latać, budując przy okazji własny biznes lub pokonując szczeble zawodowej kariery, wreszcie przyniosło oczekiwane żniwo. Do nas zgłaszają się na wolontariat osoby przede wszystkim wykształcone, mające pomysł na swe społeczne działanie, relacyjne i rzecz oczywista, kochające koty.
Od zawsze panują zasady: koty kalekie i chore bez względu na okoliczności mają zielone światło; nie ma przyzwolenia na świadomą eutanazję kocich dzieci; koty dzikie i niezależne mają prawo do własnego zdania, nie muszą się godzić na dziwne pomysły adopcyjne, ale obowiązkiem opiekuna jest poddanie ich stosownym zabiegom.
Z zadowoleniem rejestruję napływające zgłoszenia osób chętnych do podjęcia wolontariatu. Rozmowy kwalifikacyjne odbywają się w rzeczowym i konstruktywnym tonie, nie tracę na szczęście czasu na weryfikacje negatywne. Nowa osoba deklaruje formę i zakres pracy, podejmuje działanie i cudnie odnajduje się w swej roboczej grupie.
Dziesięć lat to kawał czasu.
Już nikomu nie muszę udowadniać, że to ja miałam rację, nie godząc się bycie bezmyślnym trybikiem. Znam cenę niezależności, koszty, które musiałam zapłacić by ochronić Kocią Mamę przed złymi wpływami.
Moi hejeterzy zostali w tyle.
Każdy zbiera co sieje.
Bez nudnych zebrań, bez legitymacji, którą zastąpił kociomaminy identyfikator, bez składek pobieranych od wolontariuszy, bez spotkań motywujących, bez listy zadań i weryfikacji obowiązków, Fundacja mimo to super sprawnie działa.
Nikt, kto ceni niezależność, nie odważy się ograniczać innych, bo takie zachowanie ewidentnie kłóci się z jego naturą, poza tym jest strasznie niespójne, niekonsekwentne i w efekcie destrukcyjne.
Jakie mam plany na kolejne lata?
Nadal będziemy ratować te najstarsze, najbardziej chore, podnosząc porzeczkę sobie i doktorom.
Nadal będziemy spotykać się z dziećmi opowiadając fajne, kocie historie, nadal będziemy oparciem dla kotów wolno żyjących .
A co do reszty zadań to myślę, że mimo wszystko spotka nas wiele niezapowiedzianych atrakcji, które, jeśli nawet nie chcemy, to i tak zafunduje nam życie.