Wreszcie jakiś słoneczny, ciepły dzień. Siedzieliśmy w ogrodzie, tym razem moim.
– Ile ich jest? – zaczęłam rutynowo. -Masz do dyspozycji całodobową lecznicę. Dokumenty wypisane, jakby co podrzucisz, uzupełnię, w sumie pełen komfort pracy.
Dziewczyna miała niewyraźną minę, coś jej ewidentnie krążyło po głowie, brwi „pracowały” góra- dół, patrzyła niepewnie.
– No mów, odważnie – zachęciłam – Żebyś mi potem nie dzwoniła po nocy.
Profilaktycznie starałam się uniknąć domowego gęgania, że 24 godziny na dobę pełnię fundacyjny dyżur. Miałam świadomość, jaki będzie tryb łapania. Pracuje do 18, zanim zamknie i ogarnie swoją wypieszczoną kwiaciarnię, zanim dojedzie, odsapnie, nastawi klatki łapki, zanim te upiory wejdą, jak nic koło godziny 22 będzie w lecznicy, przy dobrych sprzyjających okolicznościach.
– Masz czat, jakby co to pisz, a rano nawet bladym świtem możesz dzwonić, i tak pierwsza wstaję, w moim przypadku z kotami!