Sobota wieczór. Nic nie zapowiadało, że wpadnę w furię. Miła rozmowa w rodzinnym gronie, tradycyjnie, jak to w każdy weekend od kilku lat, mały Człowiek, zwany Stonką, zaszczyca mnie swoją obecnością.
Kończyliśmy jakąś bardzo ważną rozmowę, są bowiem etapy w naszym życiu, kiedy dylematy pięciolatków najlepiej dyskutuje się z dziadkami.
Na czacie nagle pojawiły się wiadomości:
– Iza, ratunku! Nie radzę sobie z moimi tymczasami! Oszalały, brudzą gdzie popadnie, taka sytuację mam pierwszy raz, ratuj szefowa!
Żeby było dobitniej, tę samą informację dostałam smsem.
– Asia co się dzieje? – przerwałam rytuał ciszy wieczornej – W czym ci mogę pomóc?
– Kiedy pani je przywiozła, byłam lekko zdziwiona, że aż tak dorodne bywają 4 miesięczne trikolorki. Nie chciałam Ci przez weekend zawracać głowy, ale w chwili, gdy piorę kapę za kapą, bo one, tak myślę, rujkowo znaczą, przepraszam, że Cię niepokoję, ale sama się z tym problemem nie uporam.
„No tak, cudnie, kolejna trafiła się kłamczucha” pomyślałam mając na myśli oczywiście byłą opiekunkę Welli i Nelli. Kiedy pytałam o wiek, również zdziwiona po obejrzeniu zdjęć, usłyszałam także wersję o 4 miesięcznych, choć według mojej oceny, miały minimum 7 miesięcy. Uspokojona brakiem alarmujących informacji z DT Joanny, nie drążyłam tematu, skupiona na nadrabianiu zaległości.
Nie pomna na późną porę, kompletnie bez wyrzutów sumienia, że burzę sobotni relaks, chwyciłam za telefon. Po kilku sygnałach usłyszałam głos znanej mi od ponad 15 lat pani.
Brałam od niej koty do adopcji, świadoma, że sama działa na trudnym, bo wiejskim terenie. Nie odmówiłam w historii naszej znajomości żadnej zgłaszanej do zabiegu kotce. Kastrowałam kocury, refundowałam operację, ciesząc się, że mam w tej podłódzkiej miejscowości bratnią, oddaną kociej misji duszę. Teraz z furią wulkanu wyrzuciłam z siebie gniew. Nie byłam ani miła, ani delikatna ani politycznie poprawna!
– Praca w fundacji opiera się na zaufaniu. Dziewczyny mają pewność mojej opieki i troski, jaką otaczam szczególnie DT. To podstawa mojej organizacji. Wstydzę się za panią, za tę małość, za kłopot, jaki sprawiła pani wolontariuszce, za konieczność pracy, jaka na nią spadła!
Kobieta bezlitośnie rugana, milczała, rażona siłą mojej złości.
– Pani Izo, przepraszam, co mam więc zrobić?
– Ma pani natychmiast kocice od Joanny zabrać, zna pani drogę do Vetmedu, kotki trzeba sterylizować, na szczęście lecznica działa w trybie całodobowym.
Kotki są już po zabiegu. Co do ich wieku, rzecz jasna ani odrobinę się nie pomyliłam.
Najbardziej irytuje mnie w tej historii jeden drobiazg, dziwne zaćmienie, jakie na moment na opiekunkę trikolorek spadło. Tłumaczenie doświadczonej kociary, nie wiem czyją inteligencję miało obrazić: „Pani Izo, matka ich też jest dorodna, przyszła z nimi w maju.”
Myślmy logicznie, owszem może i w maju kocica wprowadziła się na podwórko, ale wszyscy wiemy, w jakim wieku maluchy są samodzielne i gotowe, by wytrwale z matką wędrować.
To zdanie oczywiście było zapalnikiem. Historia z cyklu: „Po co ludzie fundują sobie takie klimaty?”