Wszystkie moje koty od zawsze pracują dla Fundacji, bez wyjątku, nawet te kalekie. Nie ma żadnej taryfy ulgowej. Ich historie tworzą dzieje Kociej Mamy, jak każdego kota, który miał szczęście trafić pod skrzydła Fundacji.
Na rzecz swoich braci padaczkowy działał karzełek Pituś, uczył szacunku i empatii. Lolka pracowała z dziećmi dając grubaśny brzuchol do miziania, wyluzowana, ufająca ludziom bezgranicznie, była żywym dowodem, iż można trzydniowe kociątko utrzymać przy życiu. Do pracy zagoniłam także złośliwego Mopika i wyniosłego Leona. Wacek z miotu spod piekarni, ponad cztery lata cieszył się wolnością, latał po okolicy przypominając swoim zachowaniem krnąbrnego wyrostka. Wierna swoim teoriom nie oswajałam go na siłę, akceptowałam wybór. Kiedy dorósł, postanowił zmienić status, został czwartym moim domowym. On jeden jest zdrowy i przemiły jak Iwan. Postanowiłam skorzystać z faktu, że koty się bardzo polubiły i zakolegowały.
Razem śpią, bawią się na podwórku, psocą, są nierozłączni. Iwan niezwykle opanowany, wyważony, wszędzie umiejący się znaleźć, ewidentnie opiekuje się Wackiem, ucząc go właściwego zachowania eliminującego panikę.
Praca kotów to nie tylko zajęcia edukacyjne, to również udział w przeróżnych wydarzeniach. Nasze fundacyjne koty kręciły programy dla telewizji, brały udział w audycjach radiowych.
Kiedyś, kiedy maleńka i nieznana była Kocia Mama, miałam więcej czasu na sponsorowanie i promocję innych, obecnie skupiam się wyłącznie na aktywnościach bezpośrednio związanych z pracą Fundacji. Nadal jestem wierna dzieciom ze szpitala Matki Polki, prowadzę projekt z Łódzkim Towarzystwem Alzheimerowskim, ale jeśli chodzi o media, to przyjmuję zaproszenia od tych, którzy z szacunkiem traktują Fundację i pracujących w niej wolontariuszy. Bywam w Retsacie, Łódzkiej TVP, w Radiu Żak oraz Radiu Łódź. Perfekcjonistka do bólu, uporządkowana i obowiązkowa, nie znoszę zawodowego niechlujstwa tym bardziej, jeśli brak kompetencji i przygotowania wiąże się ze stratą cennego, wolontariackiego czasu. Dziennikarze często zapominają, że dobrze by było do spotkania z Fundacją się nieco przygotować. Nie jest to trudne zadanie, mamy bardzo dobrze prowadzoną stronę internetową i profil na portalu społecznościowym.
Kiedyś w pewnej telewizji Fundacja była stałym bywalcem, ale jej pracownicy zapomnieli o istotnym fakcie – że tematy mają dzięki naszej społecznej pracy i to my bezpośrednio mamy wpływ na jakość montowanych programów, a finalnie na ich wynagrodzenie.
Powiem tak, trzeba bardzo się postarać, by doprowadzić mnie do decyzji o zerwaniu współpracy. Mając w swoim otoczeniu ponad 200 kobiet, jestem mimo emocjonalnego charakteru ogromnie
wyrozumiała, ale niestety ta ulga działa wyłącznie w odniesieniu do moich wolontariuszek, bo znam sytuacje towarzyszące pełnionemu wolontariatowi. Od osób współpracujących z Kocią Mamą wymagam szacunku do moich wolontariuszy, a dotyczy to także poszanowania ich czasu.
Jestem pod wrażeniem krótkowzroczności, bo nie znam innej w Łodzi Fundacji, która ma tak rozległe spektrum działania; dokładając do tego obycie medialne wolontariuszek i
łatwość formowania myśli trzeba być mistrzem arogancji i ignorancji by stracić taki kontakt, jednak jak widać na naszym przykładzie, bywa i tak.
Z powyższych przyczyn pojawiam się w mediach sporadycznie, ale z przyjemnością.
Zaproszenia od Moniki są miłe.
Każda rozmowa jest inspirująca i z przesłaniem. Zawsze pojawiam się w towarzystwie, to też zasada, pomagam wolontariuszkom przemóc tremę przed kamerą ale i przygotowuję do samodzielnego spotkania.
Tym razem odrobinę odeszłam od schematu, na rutynowe zapytanie Moniki ile mikroportów mam przygotować napisałam: jeden, ale wolontariuszy będzie troje. Monika w lot pojęła mój zamysł!
Sytuacja idealna, tylko ja i dziennikarka, też zwierzolub.
– Wacek dziś Twój wielki dzień, zaczynasz pracę, sprawdzimy jak i czy pokonasz stres.
Tradycyjnie otrzymał swoją smycz i osobisty kontener.
Całą drogę płakał, ale widząc spokój Iwana milkł jakby się zastanawiał, dlaczego kolega nie panikuje. Byłam wcześniej.
-Monika jedzie – poinformował mnie znajomy pan dźwiękowiec, ale widząc kontenery zrozumiał.
– Muszą poznać otoczenie, powąchać, inaczej nie usiedzą podczas spotkania spokojnie.
Koty zwiedzały każdy kąt studia.
– Piękne są! Ten czarny to jaka rasa? Dachowiec? Taki duży?
– No dobrze jeść dostaje, to wyrósł.
Teraz dopiero zobaczyłam, że jest tak samo ogromny jak syberyjczyk Iwan.
Cały program grzecznie spędziły leżąc na stole wpatrzone we mnie, Iwan usnął z nudów, Wacek
ugniatał moją rękę. Udało się.
– Pierwszy raz kręciłem program, gdy połowa gości nie rzekła ani słowa. – śmiał się operator.
– Wyszło cudnie, dziękuję, że mogłam poznać Twoje prywatne koty, fajny mam materiał. – Monika też szczęśliwa.
W drodze powrotnej Wacek już mniej płakał, szybko się uczy. Zatem niebawem pójdzie do pracy.