Fora i grupy zakładane są w ściśle określonym celu. Generalnie skupiają osoby o tym samym zainteresowaniu, poglądach, pasji czy hobby. Są dyskusyjne, gdzie wymieniane są poglądy, sprzedażowe, ale i pomocowe. Jedną z takich grup jest Znalezione – zaginione, na którym to osoby zgłaszają ucieczkę zwierzaka lub prezentują nagłe, kłopotliwe znalezisko.
Nigdy nie wiemy co strzeli naszemu ukochanemu psu czy kotu do głowy. Kiedy wpadnie na pomysł by nawiać z domu, wyskoczyć z okna czy uciec z podwórka.
Nie mamy wpływu na niespodziewane impulsy, którym ulegają niekiedy mieszkające z nami zwierzęce istoty. Piszę w ten sposób o naszych pupilach, bowiem miałam kiedyś świnkę morską, która systematycznie czmychała mi z kennela. Jak pokazuje życie nie każdy dobrze znosi narzucone ograniczenia. Problem z upartą świnką rozwiązał się w chwili kiedy z klatki zniknęły kraty. Tobiasz grzecznie mieszkał sobie w swoim domku, do którego wracał karnie po każdym spacerze. W życiu trafiamy na tak niezwykłe i zaskakujące sytuacje, że jeśli umiemy wyciągnąć właściwie wnioski, pomagają nam one jeszcze lepiej poznać potrzeby zwierząt.
To było jakoś w połowie ubiegłego tygodnia. W przeciwieństwie do co niektórych, narzekających na nudę wynikającą z kwarantanny, mój każdy dzień z siedmiu tygodni izolacji był pełen pracy.
Ani na moment nie zwolniłam tempa, ani na chwilkę nie narzekałam na brak zajęć, a zaległości zamiast się kurczyć przechodziły na kolejny termin ich realizacji!
Pani znalazła kotkę w rui, pod autem, szła na zakupy. Kotka łasi się do każdego napotkanego człowieka, miauczy, wchodzi na kolana, mruczy. Ewidentnie domowa. Kobieta ma już niezły zwierzyniec, więc na grupie poprosiła o pomoc, mnie wywołano do tablicy, bo raz, że najbliżej miejsca zdarzenia mieszkam, dwa – wszyscy wiedzą, że jestem z Kociej Mamy.
Co robimy? Odbijamy prośbę, bo pandemia?
Co wiemy?
Kotka czarna jak smoła, niecałe 8 miesięcy, pewnie pierwsza rujka, śpiewała jak głupia to wypuścili na spacer albo przywieźli z innej dzielnicy!
Weźmiemy, pomożemy, poproszę kontakt do pani i zdjęcie kota.
Zawsze tak robię, to jest normalna procedura, odkąd maleńki kociaczek okazał się dorosłym kilkuletnim kocurem. W swojej naiwności i zaufaniu w wiarę i autentyczność relacji opiekunów, kilka lat temu przygotowałam na przyjęcie kociątka lecznicę. Nikt nie wszczął alarmu, bo zgadzały się pozornie wszystkie przekazane przeze mnie dane: imię i nazwisko pani, numer telefonu, płeć kota i umaszczenie. Wszyscy znający mnie z adopcji kotów dorosłych nie podejrzewali żadnej manipulacji. Lekarki były przekonane, że uległam szantażowi, że jeśli nie przyjmę kota, to opiekunka wybierze eutanazje, bowiem wyjazd za chlebem był teraz priorytetem. Umiem wyciągać wnioski nawet z pozoru przegranej sprawy. Kotu oczywiście znalazłam dom, ale nauczka nie poszła w las.
Tym razem opowieść pokryła się z prawdą. Cudna kotka, psotna widać to po jej „ślipuchach”, że niezła z Niej szelma, przytulona ufnie do kompletnie obcej sobie osoby. Nie ma opcji, trzeba koniecznie pomóc!
Mam maleńki kłopot, czy może Pani zapewnić małej przez weekend opiekę?
Bez problemu może te kilka dni pobyć w domku, który użyczyła mi koleżanka. Mamy z uwagi na pandemię przerwę w pracy, będziemy Ją codziennie odwiedzać.
Ustaliłyśmy, że skontaktujemy się w poniedziałek.
Tylko klika faktów pokrzyżowało mi pierwotne plany. Tradycją jest, że analizuję fakty na bieżąco podczas rozmowy, nigdy nie buduję scenariuszy, bo z reguły zabierają czas, a decyzja rodzi się spontanicznie.
Dokładnie tak było i tym razem. Cóż z tego, iż pierwotnie miałam zamiar wyznaczyć lecznicę, by kotkę przejrzeć i wykonać zabieg. Pani udała się z Nią do lecznicy, gdzie została odpchlona i odrobaczona oraz podany został zastrzyk wyciszający. Lecznica to nie hotel a lekarze nie są od sprzątania kuwet tylko od ratowania.
Wierna tym zasadom musiałam znaleźć cudowne pomocowe rozwiązanie, ale zgodnie z moją filozofią odłożyłam zadanie do poniedziałku.
Cały poniedziałek latałam jak oszalała, ciągle mając w tyłu głowy, że o czymś zapomniałam.
„Dzwoniłaś do pani od kotki spod auta?” Po latach pracy razem, dziewczyny wiedzą jak mnie sprowadzić na ziemię: nie podając nazwisko zgłaszającej interwencję, a kolor kota i sytuacje, wtedy kojarzę momentalnie!
„O matko! Zapomniałam. Pani czeka na telefon, na informacje, którą wskażesz lecznicę, nie mogła do Ciebie, bo rozmawiałaś z zastrzeżonego.”
Przepraszam najmocniej, próbowałam się usprawiedliwić.
Ustalenia utrzymuję, jednak pojedzie kotka do domu tymczasowego, musimy trochę odczekać po zabiegu.
„Jeśli ma Pani zajęte domy, może mieszkać dalej na działce. Wykluczone. Za moment sypną m się smarki, teraz jest dla Niej czas na adopcję, potem ma szansę dopiero jesienią.”
„Mam maleńki kłopot przez ten zastrzyk, nie mogę zaprezentować do adopcji niewyciętej kotki, chyba, że dodam aneks do umowy, że opiekun wróci w wyznaczonym terminie na zabieg. Raz zrobię wyjątek. . Informacja o konieczności odpchlenia małej utwierdziła mnie tylko, że nikt nie będzie nigdy Jej szukał. Mam pytanie, bo widzi Pani kicia jest przesympatyczna, myśmy odwiedzały Ją z koleżanka razem…”
„Czy sugeruje Pani, że ona byłaby chętna Ją adoptować? Nie widzę przeszkód, proszę tylko podpisać umowę adopcyjną z Fundacją i wrócić w wyznaczonym terminie na zabieg. Dodatkowo, z uwagi na okoliczności i poniesione koszty odstępuję również od rutynowego wsparcia.”
I tak kłopot przestał być problemem. Dobrego życia razem życzę, a sobie takim finałem kończących się interwencji!