Zawsze odpowiednio wcześniej informuję koordynatorki oraz domy tymczasowe o swoich planach wyjazdowych. Bardzo nam to ułatwia i usprawnia społeczne działanie. Zasada jest od lat niezmienna: każdy ma prawo do relaksu ale nie może to kolidować ze sprawnym działaniem Fundacji.
I tak, kiedy Anna udaje się na wakacje, ja przejmuję zadanie polegające na wydawaniu sprzętu, kiedy Joanna wybywa uprzedza mnie w jakim czasie nie mogę liczyć na jej transportową dyspozycyjność. To samo dotyczy Basi, która zawiązuje cele pomocowe czy Ani, która jest aktywna na fejsie.
Spokojne, rytmiczne działanie cenię sobie szalenie, bo w moim życiu i tak nieustannie koty wprowadzają chorowaniem i operacjami niemałe zamieszanie, dlatego staram się planować niektóre aktywności.
Iwona należy do ekipy tych wolontariuszek, z którą ustalam terminy realizacji akcji pomocowych.
Jej głównym zadaniem jest promocja aukcji charytatywnych na grupach kociarskich ale i zabieganie w firmach o organizowanie zbiórek wśród pracowników. Wyjątkiem są dwie firmy, które wsparcie dla nas mają chyba wpisane w grafik.
Jedną jest Mars Polska, drugą Rossmann.
Rossmann o tyle jest łatwiejszy w komunikacji ponieważ ustala z Fundacją termin odbioru darów, Mars natomiast wysyłając transport karmy dla łódzkiego schroniska, automatycznie dokłada palety dla Kociej Mamy.
Bywa, że jestem nieobecna akurat tego dnia w siedzibie, a dostając telefon od kierowcy, że właśnie do mnie jedzie, zmuszona jestem do kombinowania, jak wybrnąć z kłopotu. Na moje szczęście, po którejś tam kolizji, kiedy nieszczęsny kierowca miał przymusową przerwę, nauczyli się do mnie odpowiednio wcześniej dzwonić. Mało kto ma świadomość, jak bardzo starania, by zapewnić swobodę ratowania kotów, zaburzają moje codzienne życie i pracę.
Myślę, że fakt bycia wolnym strzelcem uchronił mnie od niepotrzebnych nerwów, ponieważ od zawsze pracowałam w trybie bycia sobie szefem ale także sumiennym pracownikiem. Praca z pozycji domu wymaga bowiem cholernej dyscypliny i konsekwencji. Znam wiele osób, którym nie wypaliły interesy, bowiem nie umieli zmobilizować się do systematycznej, codziennej pracy. Potrafią natomiast świetnie pełnić zawodowe obowiązki ale w trybie etatu w jakiejś firmie.
Ten piątek ładnie kończył szalony tydzień. Nie umarł żaden kociak, nie było roszczeniowych telefonów, Maryla była jeszcze na urlopie, więc nie wpychała mi kolanami kotów, dziewczyny ładnie ogarnęły kiermasze, a ja, pełna optymizmu, jechałam na drugi koniec Łodzi odebrać dary od Rossmanna.
Miałam świadomość, że Iwonka czeka w napięciu na moją relację odnośnie prezentów. Kiedy pracownicy zaczęli zwozić przygotowane produkty, nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Iwony:
-Tym razem przesadziłaś! Tego jest tyle, że muszę zabierać na dwa kursy!
Szczęśliwa była bardzo, ja też prawie fruwałam z radości, a pracownicy magazynu przyszli z pomocą w pakowaniu auta. „Co dobrego słychać Kocia Mamo? Ile masz teraz kotów? Nadal zbierasz psiaki i jeże? pytali taszcząc ciężkie paczki. „Ale Was kocha Firma” z lekką zazdrością skonstatował pan czekający po swoje dary. „U nich się nic nie zmarnuje, niech pan wejdzie na stronę i zobaczy co te dziewczyny wyprawiają, to są autentyczne kocie mamy, im warto pomagać” ucieszyła mnie odpowiedź głównego magazyniera.
Kocham Firmę Rossmann, lubię jej pracowników na każdym dosłownie szczeblu. Z nimi pracuje się cudnie i nie ma w tym ani odrobiny przesady. Konstruktywność na każdym etapie działania, ogromne zrozumienie dla mnie i faktu, że jest to praca w trybie wolontariatu. Nie czyniono mi żadnych trudności, bym po resztę darów wróciła w poniedziałek. Nikt nie narzekał, że musi chować na bok palety.
Zawsze spotkam się z ogromnym zrozumieniem i taką organizację pracy szalenie sobie cenię, bo nawet przepływ dokumentów związanych z przekazaniem darów nie nosi znamion typowej biurokracji.
– Jak Ty się z tym uporasz? Zawaliłaś pół podwórka! My nie mamy czasu się tym zająć…
– Przestańcie biadolić! – ofukałam swoja rodzinę – Na szczęście mam dziewczyny!
Ekipa zmontowała się w mig! Jak zwykle przybyły Iza i Dorota, Angelika pojawiła się z córką. Nawet mała Natalka nosiła paczki. Do pracy włączyła się także Agnieszka, która tego akurat dnia przybyła do siedziby z darami od siebie.
„Szefowa wszystkich zaprosi do roboty!” śmiały się dziewczyny widząc minę Agi, kiedy na jej nieśmiałe pytanie „Czy skoro już jestem to może coś pomogę?” wypaliłam: „Świetnie, proszę spojrzeć, jest co nosić!”
Zatem jeden tydzień ładnie się skończył, a kolejny tak samo fajnie zaczął.
Nic nie jest w stanie mnie tak uspokoić i dodać energii, jak widok pełnych półek z karmą i stosu worków żwiru!