szansa powodzenia

Przyjmując zaproszenie na festyn organizowany z okazji święta patrona kościoła, jak zawsze byłyśmy przygotowane na 200 procent. Oferujemy produkty wysokiej jakości, a ceny – w porównaniu do tych, które spotkamy na rynku – są bardzo przystępne. Ideą każdego kiermaszu jest pozyskanie środków na dalszą działalność Fundacji, która opiekuje się największą liczbą kotów, więc wydatki nigdy się nie kończą. Aby lepiej zrozumieć skalę naszej pracy, wystarczy przejrzeć wpisy dotyczące kotów prezentowanych w zakładce „wirtualne adopcje”.
Nie miałam zamiaru tworzyć aż tak licznej grupy rezydentów – sytuacja ta wytworzyła się naturalnie, będąc bezpośrednią konsekwencją moich decyzji.
Działalność Kociej Mamy od lat jest czytelna, jasna i klarowna. Wiosną karmimy oseski, a latem i jesienią organizujemy kiermasze, łącząc w ten sposób promocję, edukację bezpośrednią oraz pozyskiwanie funduszy.

Latem ludzie chętnie spędzają czas na działkach, które mogą znajdować się w różnych miejscach – w mieście, na wsi czy w rejonach wypoczynkowych. Koty zawsze przebywały w pobliżu takich skupisk, kierując się instynktem samozachowawczym. Choć bywają ostrożne, wycofane, dzikie i niechętne do kontaktu, nie przeszkadza im to sprowadzić człowieka do roli karmiciela. Mają w sobie coś, co budzi litość, poczucie obowiązku, troski i chęci opieki, nawet nad dzikim, nieoswajalnym stadem. Kiedyś byłam mniej ostrożna, bardziej wyrozumiała i ufna. Skończyło się to tym, że zapełniłam domy tymczasowe kotami, które w żaden sposób nie kwalifikują się do adopcji.

Zgadzając się na ich przyjęcie pod opiekę Kociej Mamy, automatycznie wzięłam na siebie dodatkowe wydatki. Osoby, które przekazały koty, oczywiście w dobrej wierze, nawet jeśli wpłaciły jakiekolwiek wsparcie na konto Fundacji, zazwyczaj zrobiły to tylko raz. Ich sumienie było spokojne, bo koty nie musiały zimą bytować pod drzewem, a ja ponosiłam koszty związane z ich rozwojem – od odrobaczania i leczenia świerzbu po szczepienia i kastracje. Wydatki weterynaryjne to tylko jedna z pozycji; dochodzą do tego inne, takie jak: jedzenie, żwirek, zabawki oraz przedmioty niezbędne do odpowiedniej opieki, czyli kuwety, łopatki, kontenery i klatki. Wszystkie te rzeczy generują budżet, który niestety nie spada z nieba. Tak jak potrafię znaleźć dom dla każdego kota, tak mam dar do zarabiania, jednak nie może dojść do sytuacji, w której wolontariusze pracują, aby finansować cudze nieprzemyślane pomysły.

Rolą szefowej nie jest jedynie aktywność medialna, uczestnictwo w spotkaniach z urzędnikami czy reprezentowanie Fundacji. Najważniejszym obowiązkiem jest troska o ludzi, którzy mi zaufali i aktywnie działają, wierząc, że ich potencjał i zaangażowanie nie zostaną zmarnowane.
Nauczyłam się odmawiać, nie dlatego, że nie chcę pomóc czy unikam trudnych interwencji, lecz dlatego, że wymagam współpracy, a nie wykorzystywania, oraz aktywności, a nie pasywnego zachowania. Każdy, nawet małe dziecko, wie, że po lecie nadchodzi jesień, a ta szybko ustępuje zimie. Jak więc może dojść do sytuacji, w której teraz, gdy nadciągają zimne noce, karmiciele dzwonią z przerażeniem, pytając, co zrobić z dzikimi podrostkami? Przez kilkanaście słonecznych tygodni karmili koty, robili im zdjęcia w kwiatach i na rabatkach.

Ich wyobraźnia spała, choć wielu z nich ma siwe skronie i doskonale zna porządek, jakim rządzi się Matka Natura. Nie chcieli zadać sobie pytania, co stanie się z kotami zimą, czy może świadomie wypierali konieczność podjęcia działań. Teraz jestem zalewana lawiną telefonów z prośbami o przyjęcie kotów. Zadaję wprost pytanie: kogo mam nominować do tego, by oswajał dzikie, półroczne kocie wyrostki? Dlaczego teraz robią larum, skoro do tej pory sami nic nie zdziałali? Nie pytali wcześniej, jak opanować sytuację. Są oburzeni, gdy wyjaśniam, jakie możliwości pomocowe fundacja może zaproponować w danej chwili. Zaskakują ich nasze odpowiedzi, a czasem stają się niegrzeczni i agresywni. Zawsze kończę rozmowę, gdy zaczynają się wymówki w stylu: „Po co pani założyła fundację?” Na pewno nie z myślą o naprawianiu nieodwracalnych zaniedbań. Pewnych sytuacji nie da się naprawić, mimo najlepszych intencji. Od lat uczulam, że jeśli przegapi się właściwy moment, nie ma szans na socjalizację dzikich podrostków. To, że koty zbliżą się do człowieka koło miski pełnej aromatycznego jedzenia, nie oznacza, że dadzą się pogłaskać czy złapać. Koty mają już swoje pomysły na życie i ustanowiły człowieka swoim karmicielem. Nie zamierzam powielać tego, co tłumaczę od 30 lat. Ania, opiekująca się fanpejdżem Kociej Mamy, systematycznie przypomina obowiązujące zasady. Ponadto, wiele osób uzyskuje kontakt z Kocią Mamą od kociarzy, którzy znają nie tylko moją skuteczność, ale i reguły obowiązujące w Fundacji.

Nie mogę ani ja, ani tym bardziej wolontariusze, ponosić konsekwencji bierności tych, którzy monitorowali stado od momentu, gdy pojawiło się w ich przestrzeni. Rozumiem, że ilu opiekunów, tyle pomysłów na rozwiązanie problemu, ale jeśli podejmują takie decyzje, potem sami zbierają ich konsekwencje.
Sądzę, że wystarczająco wypunktowałam najważniejsze aspekty dotyczące zgłaszanych interwencji. To wy jesteście pierwszą, najważniejszą osobą, która ma największy wpływ na dalsze życie kociaków. To od was zależy, czy będą miały troskliwy, ciepły dom, czy spędzą resztę swoich dni jako dzikie koty na działkach. Jednak nawet w takich okolicznościach Fundacja jest pomocna: zabezpieczy stado przed dalszym rozmnażaniem oraz zapewni ciepłe domki, ale nasza rola na tym się kończy.

W tym momencie rodzi się pytanie o podstawową świadomość przeciętnego kociarza na temat fundacji. Zgłaszają się do nas z problemami, które nie leżą w naszej gestii. Nie jesteśmy schroniskiem, przytuliskiem ani organizacją finansowaną z budżetu miasta, więc nie można oczekiwać, że przejmiemy odpowiedzialność za instytucje prowadzone w innym trybie.
Odmawiam przyjmowania kotów z interwencji, ponieważ nie mogę przerzucać obowiązku budżetowania jednostek finansowanych i powołanych przez urząd miasta na wolontariuszy. Nie ma żadnego odzewu w kwestii faktycznej i formalnej współpracy na zasadach partnerskich.
Za każdą interwencją niestety idą określone koszty.

Idąc na jarmark czy kiermasz, nie mamy pewności co do ostatecznego utargu. Mimo że mamy szeroki asortyment, poziom sprzedaży zależy od wielu czynników, z których jednym z najważniejszych jest obecność odwiedzających i cel, w jakim odwiedzają nasze stoisko.
Pogoda dopisała, humory również, jednak wydarzenie okazało się dla nas mało skuteczne z uwagi na niską frekwencję. Trudno jest oduczyć społeczność skupioną wokół kościoła od świętowania imienin patrona w zmienionym terminie.
Sukces zależy od wielu czynników. Nietrafione pomysły można zweryfikować, ale w przypadku kotów, jeśli coś zostanie przegapione, trudno będzie to naprawić z korzyścią dla nich.