Historia z cyklu nie mieści się w głowie, a jednak miała miejsce i gdyby inaczej się zakończyła, koniecznym byłoby postawienie zarzutów o świadome znęcanie nad zwierzęciem.
Ku przestrodze kreślę te słowa, nie z chęci wzbudzenia sensacji, a z potrzeby pokazania, że zawsze i w każdych okolicznościach można liczyć na pomoc, wsparcie i zrozumienie ze strony Fundacji. Że koty są dla mnie ważne, wiedzą to wszyscy, którzy mnie znają, ale też mają świadomość, iż mimo szalenie temperamentnego i wybuchowego charakteru, w sytuacjach kryzysowych, nietypowych bądź wymykających się spod kontroli, zawsze kieruję się rozumem i sercem oraz troską, żeby rozwikłać problem tak, by nikogo nie skrzywdzić.
Wiemy, że szaloną pomocą adopcyjną są klinikowe „okna życia”. Dzięki uprzejmości i wiedzy szefów lecznic, ile mam pod opieką kotów, personel odbywa kolejny nietypowy wolontariat, bowiem oprócz zadań wpisanych w umowę o pracę, dodatkowo sprawuje pieczę nad maluchami oczekującymi na adopcję.
Do lecznicy nie zagląda laik, tylko zwierzolub, który albo leczy swojego pupila, albo z przyczyny zwykłej profilaktyki, odwiedzając z okazji wizyty ma szansę poznać maluchy baraszkujące w oknie. Mając w pamięci te obrazy, reaguje automatycznie, kiedy ktoś wśród znajomych komunikuje potrzebę przygarnięcia kota.
Świetny pomysł na adopcję bez konieczności publikowania tradycyjnych ogłoszeń.
Dotąd w historii adopcji nie było podobnego przypadku, jednak tym razem od początku czułam podświadomie, że nie do końca wszystko jest tak jak być powinno, a mimo to po rozmowie z pracownikami klinki nie miałam podstaw do interwencji. W piątek, przed weekendem zaadoptowany został pierwszy z trójki braci, z pakietu leśnego znalezionego przez Ukraińca w lipcu, kiedy to poszedł na spacer. Opiekowała się nimi Ania i Maryla, w rezultacie z piątki trzy ocalały. Tak bywa, kiedy zbyt szybko odłączy się dzieci, sztuczne mleko i nasza dobra wola, to czasem okazuje się zbyt mało.
Kociaki skradły serce pewnej pani, matki trójki dzieci w wieku takim, że spokojnie można było wprowadzić do domu kota, dwie dziewczynki w wieku 4 i 6 lat oraz 10-letni chłopczyk są na tyle świadome, że mogą wychowywać się z mruczącymi przyjaciółmi. W następnym tygodniu pani zabrała braci i kilka dni trwała pozorna idylla, do chwili, kiedy klinika postawiona została na równe nogi, gdy pani wbiegła przerażona z umierającym kociakiem na rękach. Niejasne, nieskładne, nieprecyzyjne były jej tłumaczenia, zresztą w stanie jakim był kot przyczyny, które na ten stan się złożyły nie były w tym momencie najważniejsze. Kot ewidentnie był pobity, rzucony z siłą jakiej nie posiada dziecko albo zwyczajnie podduszony, uraz neurologiczny zdecydowanie o tym świadczył.
Zespół stanął do ratowania poszkodowanego, a ja natychmiast otrzymałam raport z zajścia. Decyzja mogła być tylko jedna, zanim podjęłam kroki by wysupłać prawdę: “Proszę, dzwońcie do pani z prośbą, by pokazała pozostałe w domu kociaki pod pretekstem, iż trzeba sprawdzić czy aby są w dobrym zdrowiu!”.
Kiedy cała trójka była odebrana i zabezpieczona, kiedy kociaki były znowu bezpieczne pod skrzydłami Fundacji, przyszła na działanie moja pora.
-Iza Milińska szefowa FKM czy mogę zając kilka minut, chciałam wytłumaczyć moją decyzję, że nie otrzyma pani kotów nawet mimo faktu, iż płaci pani za ich obecną hospitalizację – z ciszą przyjęła moje słowa.
-Rozumiem, ma pani całkowitą rację – jednak tylko tyle mogę w ramach rekompensaty, a to co się wydarzyło w moim domu…
-Nie dzwonię by oskarżać, nie po to, by robić zamieszanie w necie, ale chcę wyjaśnić swoje podejrzenia, klinika ma za zadanie leczyć, a nie zabawiać się w detektywa – spokojne tłumaczyłam swoje intencje, bo z tego co czułam dziewczyna ma w życiu kłopoty o wiele większego kalibru.
-Słyszałam, że do incydentu doszło podczas pani nieobecności – dziękuję, że zachowała się pani tak odważnie i nie czekała aż skona, tylko mimo obaw o konsekwencje ratowała pani kota – wyraźnie dałam sygnał jakie mam podejrzenia – co skłoniło męża do takiej agresji?
-Skoczył mu na plecy – wyszeptała z ulgą, że wreszcie może to wszystko z siebie wyrzucić.
-Współczuję, ale ma pani chyba świadomość, że jak raz ręka uderzy w afekcie, nie kończy się na jednym incydencie, zawsze ofiarą są słabsze istoty, psy, koty, dzieci, kobiety to tylko kwestia czasu, kiedy osoba nie umie zapanować tak bardzo nad emocjami. Innej kategorii jest złość wyrażana krzykiem, płaczem, groźbą, ale innego rodzaju jest ta, która od razu wyzwala aż takie reakcje.
Rozumiała wszystko co powiedziałam, nie zaprzeczała oczywistym faktom, nie bagatelizowała i miała niestety przykrą świadomość kim jest ojciec aż trójki jej dzieci.
Rozmowa kończyła się w innym klimacie niż była podjęta.
– Dziękuję, że pani mnie rozumie, nie dokłada i tak już w trudnej sytuacji.
-W mojej Fundacji generalnie pracują kobiety, a nie każdej życie różami jest usłane, nie jestem od oceny a od pomocy, proszę wrócić do mnie po koty, jak w swoim życiu zrobi pani porządek.
Na taki czyn nie każdy by się odważył, bywa, że dla świętego spokoju zamiata się niewygodne sytuacje pod dywan. Tym razem kociak miał cholernie dużo szczęścia, bo trafił na dzielną odważną kobietę, a jej akcję ratującą mu życie z sukcesem kontynuowała klinika.
Zapyta ktoś zatem dlaczego wracam do całej tej sprawy skoro nie podjęłam kroków prawnych?
Z prostej przyczyny, dać wyraźny przekaz innym osobom niekoniecznie kobietom będącym w takim samym potrzasku. Kocia Mama nie liczy na chwilowy poklask w mediach, nie pcha się z mrożącymi w żyłach doniesieniami na pierwsze strony gazet, nam od początku swej pracy działania na rzecz kotów na sercu bezspornie leży troska, by się zawsze na każdym etapie ich życia być i dla mruczków i dla ich opiekunów faktyczną ostoją.