świadoma adopcja

W każdej organizacji, niezależnie od jej nazwy czy sposobu finansowania, zawsze pojawiają się dwa kluczowe tematy: sposób zabezpieczania zwierząt, czyli rodzaj domu tymczasowego, oraz proces adopcji.


Myślę, że najlepszym przykładem jest Kocia Mama. Nie widzę potrzeby wskazywania formalnych czy proceduralnych braków, ponieważ zawsze wychodzę z założenia, że krytykując innych, dajemy sobie prawo do podobnej krytyki. Moja filozofia opiera się na jednej, kluczowej zasadzie: jeśli ktoś odważy się uratować choć jedno zwierzę, należy go wspierać, a nie rzucać mu kłód pod nogi. Oczywiście, jak zawsze, są wyjątki. Zdarza się, że nawet z najlepszymi intencjami, ktoś swoim zachowaniem potrafi tak uprzykrzyć codzienność, że mamy dwa wyjścia: albo zaciskamy zęby i wspieramy jego misję, albo – gdy przekroczy wszelkie granice przyzwoitości – zostawiamy go samego z jego dziwnymi poglądami i teoriami.

Od lat powtarzam, że złe decyzje wracają jak bumerang, a ich siła rażenia jest wtedy znacznie większa. Gdy nie wykorzystujemy dogodnych okazji i ignorujemy szanse, konsekwencje spadają, niestety, nie bezpośrednio na nas, ale na niewinne koty.
Cykl „Perełki dyżurowe” prawdopodobnie stanie się najlepszą formą instruktażowo-edukacyjną, dedykowaną miłośnikom kotów, aby ustrzec ich przed sytuacjami, na które narażają się w wyniku decyzji podjętych z dobrego serca, lecz pozbawionych racjonalnych przemyśleń.
Komunikaty pomocowe otrzymuję na kilka sposobów. Najprostszą i najszybszą formą jest rozmowa telefoniczna podczas dyżuru, który pełnię codziennie od poniedziałku do piątku. Czasem, w wyjątkowych sytuacjach, decyduję się na kontakt również w weekendy, gdy wymaga tego okoliczność. Reguły ustala się po to, by działać dla dobra sprawy, a w uzasadnionych przypadkach robić wyjątki.

Zdarza się, że w wyjątkowych okolicznościach wydaję kocie budki lub kennele również w soboty czy niedziele. Reakcje ludzi na moją elastyczność bywają różne: niektórzy są wdzięczni, że poświęcam swój czas wolny na ich korzyść i nie nadużywają tego, inni zaś traktują moją dobrą wolę jako przyzwolenie na zakłócanie mojego czasu w większym stopniu, niż wymaga tego sytuacja. Zawsze wyjaśniam, że jestem szefową Fundacji, a nie wróżką, spowiednikiem ani terapeutą. Rady, jakich można ode mnie oczekiwać, dotyczą wyłącznie spraw związanych z kotami, i będzie mi bardzo miło, jeśli ta informacja zostanie właściwie zrozumiana. Nie interesują mnie opinie koleżanek, sąsiadek czy znajomych. Ilu ludzi, tyle wrażeń. Najważniejszą miarą każdej organizacji jest jej skuteczność, a w naszym przypadku na szczęście nie ma nietrafionych adopcji. To efekt polityki prowadzonej systematycznie od początku działania nie tylko Fundacji, ale także poprzedzającej jej Grupy Kocich Opiekunek.
Gra na emocjach zawsze kończy się źle zarówno dla osób oddających kota, jak i dla tych, którzy go przyjmują.

Forma i sposób publikowania postów adopcyjnych mają kolosalny wpływ na liczbę zgłoszeń po mruczki. Kiedy propaganda przekracza granice dobrego smaku, jakość ustępuje miejsca ilości. Ludzie są ufni i wrażliwi na przekaz, a w mediach społecznościowych aż kapie od dramatycznych wpisów. Czytelnicy często czują się podświadomie zobowiązani uratować zwierzę, które oglądają, nie znając się na reklamie ani psychologii sprzedaży. Z wiarą przyjmują to, co jest im podsyłane. „Nie ma nic złego w przyjęciu jednego zwierzątka, ale gdy w domu pojawia się ich więcej, mogą wystąpić problemy adaptacyjne lub zdrowotne. Zatem może być konieczne skorzystanie z pomocy behawiorysty lub weterynarza, co oczywiście wiąże się z dodatkowymi kosztami.

W takiej sytuacji opiekun nie zgłasza się do placówki, z której pochodzi zwierzę. Ma wrażenie, że jako ratownik nie może przyznać się do błędu, więc puka do drzwi fundacji i jest ogromnie zdziwiony, gdy odmawiamy pokrycia kosztów usług weterynaryjnych, które w danym momencie są konieczne.
Osoby, od których adoptowane zostały nieszczęsne zwierzaki, nie mając świadomości wcześniejszych okoliczności, nadal puszą się i szczycą swoimi sukcesami w tej dziedzinie. Koło się zamyka, ale tak naprawdę kosztem kotów.

Odmawiam, mając za sobą argumenty nie do zbicia. Nikt nie konsultował ze mną pomysłu przyjęcia w krótkim czasie kilku zwierząt przebywających w skupisku bez właściwego monitoringu. Kociarnie zawsze były problemem dla nowych opiekunów. Inaczej obserwujemy miot, który mamy pod opieką w domu tymczasowym, a inaczej, gdy w jednej przestrzeni znajduje się kilkanaście zwierząt. To, co my jesteśmy w stanie wychwycić, jest niewykonalne z przyczyn technicznych – na przykład, pięć maleńkich kociątek nie korzysta z jednej kuwety, a z kilku ustawionych, korzysta kilkanaście. Kolejny aspekt dotyczy opieki terminowej w trakcie dyżuru. Prowadzące domy tymczasowe mają kontrolę nad maluszkami 24 godziny na dobę. Różnica jakościowa wpływa na rezultaty, które są odzwierciedleniem naszej pracy. W Kociej Mamie przed adopcją przeprowadzany jest skrupulatny wywiad, który nie tylko ocenia świadomość przyszłego opiekuna, ale również jasno informuje o kosztach komercyjnej opieki weterynaryjnej. Ten czynnik ma kluczowy wpływ na decyzję o liczbie mruczków, które możemy przyjąć, aby uniknąć przykrych wyborów, takich jak leczenie kotów kosztem jakości życia rodziny. Każde pojawienie się zwierzątka w domu wiąże się z dodatkowymi kosztami, które obciążają budżet rodziny. Ignorowanie tego aspektu i pomniejszanie jego znaczenia prowadzi do sytuacji, w której osoba szuka pomocy w fundacji, nie czując się odpowiedzialna za powstały stan rzeczy. W takich przypadkach odmawiam wsparcia, sugerując kontakt z instytucją, z której pochodzi kot. Nasza Fundacja zapewnia opiekę wszystkim adoptowanym od nas kotom, co potwierdza nasza imienna książeczka zdrowia. Oczekujemy podobnej odpowiedzialności od innych.

Na moją decyzję nie ma wpływu ani złość, ani prośby, ani sugerowanie hejtu.
Ludzie muszą zacząć racjonalnie rozważać swoje decyzje. Powinny być one oparte na świadomych wyborach, a nie na emocjach.

Takie zgłoszenia o pomoc dla kotów właścicielskich będę otrzymywać tak długo, jak długo podczas adopcji pomijane będą istotne informacje o kosztach zabiegów, wizyt kontrolnych czy szczepień. Mało kto pamięta, że szczepienie, bez uwzględnienia opłaty za wizytę, kosztuje około 90 zł. Mnożąc tę kwotę przez liczbę kotów w domu, na przykład pięć, otrzymujemy całkiem spory wydatek, który uszczupla budżet. Tłumaczenie, że koty nie wychodzą z domu, co ma rzekomo eliminować potrzebę szczepień, jest śmieszne i niedopuszczalne. To my, bagatelizując konieczność szczepień, narażamy je na bakterie i zarazki przynoszone na odzieży czy butach.
Świadomość kociarzy kształtujemy od początku działalności Fundacji. Wprowadzamy wiedzę już maluszkom podczas pierwszych zajęć z kotami w przedszkolach. Nasze zaangażowanie w projekty nie ogranicza się tylko do pozyskiwania karmy czy akcesoriów niezbędnych do pracy domów tymczasowych; to proces mający na celu zmianę światopoglądu, co wymaga czasu. Nie uda się zmienić nawyków starszego pokolenia, dlatego skupiamy się na młodym pokoleniu, stąd systematyczne i konsekwentne wizyty w placówkach oświatowych. Dzieci i młodzież nie zapomną nabytej wiedzy, jeśli jest ona odpowiednio przekazana i poparta właściwymi przykładami.

Świadomi, że na naszym garnuszku przebywa wiele kotów, które generują określone wydatki, nie lamentujemy na forach o szybką adopcję ani nie narzekamy na koszty, które nas przytłaczają. Czekamy cierpliwie, aż znajdzie się odpowiednia osoba, która rozumie, że kot to nie tylko pluszowy przyjaciel, ale istota, która wymaga miłości, troski i – co najważniejsze – świadomości, że wraz z jego pojawieniem się w domu, budżet rodziny musi uwzględniać dodatkowe wydatki.