Praca w fundacji to nie zabawa, nie kaprys, nie chwilowy impuls. Im dłużej działam, poznaję ludzi, więc szufladkuję automatycznie, według kilku profili charakterologicznych.
Nie jest to zjawisko ujmą, defektem czy wadą. Uważam, że każdy lepiej się sprawdza, wykazuje i realizuje, jeśli odpowiada za zadania, które przynoszą mu satysfakcję, a nie trudny, kłopotliwy obowiązek. Podam przykład chyba najbardziej obrazowy. Są zadania, które mają bardzo duży wpływ na reklamę firmy, jej opinię, markę.
Zajmują się tym wolontariuszki, działające w zasadzie z pozycji domu, czyli pracując z reguły przy komputerze. Internet, telefon, maile, to są ich najważniejsze narzędzia, które, użyte umiejętnie, rozsądnie, po konsultacji we właściwym zespole, przynoszą Kociej Mamie określone profity. Generalnie praca tych wolontariuszek jest ważniejsza niż sądzą obserwatorzy. Tym, które działają bezpośrednio, czyli biorą udział w kiermaszu, targu czy publicznym jarmarku, wszystkie niezbędne informacje podają jak na tacy czyli ustalają termin akcji, godziny oraz miejsce. Podają telefon kontaktowy do organizatora, podpowiadają, jakie zabrać gadżety na kocie stoisko. Dodatkowo zajmują się opracowaniem stosownego plakatu, zapraszającego na wydarzenie, a po zakończeniu pamiętają, by przesłać odpowiednie podziękowanie.
Cały sztab ludzi nadzoruje jedno, nawet niewielkie, pojawienie się Kociej Mamy w miejskiej przestrzeni. Zawsze bardzo uważnie pilnowałyśmy, by fundacja, wychodząc do społeczeństwa, nie była postrzegana jako niezorganizowana, błądząca we mgle organizacja. U nas nie było nigdy przypadkowego działania. Każda aktywność jest zawsze bardzo starannie przygotowana. To, że zespół pilnie pracuje logistycznie, to jeden element, drugim, także szalenie ważnym, jest dobór osób, które opiekują się stoiskiem. Zawsze wybieram wolontariuszki miłe, spokojne, wyważone. One reprezentują fundację, więc swoje prywatne przekonania i poglądy niestety muszą zostawić na boku. Ludzie w fundacji próbują odnaleźć swoje miejsce, niestety pieniacze, choć się zdarzają, raczej zbyt długo miejsca nie zagrzewają. Kiedyś działała w Kociej Mamie osoba, która każdą okazję wykorzystywała, by agitować politycznie i szkalować obóz przeciwny. Wolno jej to robić, ale nie w chwili, kiedy reprezentuje organizację. Zasadą jest, że jesteśmy fundacyjnie apolityczne, milczymy w kwestiach, które mogą zainicjować konflikt czy spór.
Szanujemy tym samym prawo innych do niezależności. Fundacja nie może się kojarzyć jako grupa nawiedzonych aktywistek w żadnym aspekcie pracy. Mamy być wzorem przyjaznej, szczerej pracy, a nie motorem wywołującym burdy. Awantura, fałsz, półprawdy i niedomówienia tylko psują atmosferę. Mając zbyt dużo zadań na głowie, nie mam zamiaru bawić się jeszcze w śledczego, dochodzącego stanu faktycznego. Kiedy zaczyna się od drobnego z pozoru kłamstewka, za moment trudno się wycofać z sięgania po kolejne. I w taki prosty sposób automatycznie psuje się relacja, bo nagła cisza natychmiast sugeruje, że rozmówca panicznie szuka ucieczki od szczerej rozmowy.
Dlaczego poruszam ten trudny temat? Bo mało osób zdaje sobie sprawę, jak wiele czynników wpływa na ogólną kondycję firmy, nie tylko tę finansową. Jak ja sama muszę być uważna w oszacowaniu sygnałów, które zauważam.
Kilka lat temu osoba, która wiele zawdzięczała mi prywatnie, na widok pewnego zdjęcia zareagowała dość energicznie. Nie było widać konkretnej osoby, tylko dłoń i na niej małe kocięta. Przypadek sprawił, że akurat ta wolontariuszka tak samo kocha kolor czerwony. Tekst padł ostry: A po co te czerwone paznokcie!
Nie komentowałam na forum, tylko na czacie wyjaśniłam lakonicznie, bez emocji, że to dłoń wolontariuszki i wdzięczna jej jestem szalenie za pomoc przy powstawaniu kalendarza, bo nie dość, że musiała z kilku domów tymczasowych dostarczyć na działkę do Emilki małe, niesforne kociaki, to działała z małym, dwuletnim dzieckiem. Zestaw miała trudny do ogarnięcia, a mimo to powstała przepiękna kocia cegiełka. Ten atak, osobiście na mnie, bez powodu, bez przyczyny, tylko mnie ostrzegł, że współpraca za moment się skończy. Nie robiłam nic, ani nie ponaglałam, ani nie zabiegałam. Po prostu, kiedy raz się przekroczy granicę i powie o słowo zbyt dużo, oznacza to, że w drugiej osobie zrodziła się ogromna złość, a skoro nie sięga po dialog, sprawa z góry jest oczywista i raczej przesądzona.
Opowiadam historię z lekkim poślizgiem, po kilku latach obserwacji, jak dalej toczą się losy tych, którzy odeszli. I nadal z mocą potwierdzam, że kto nie zagrzał miejsca w tak przyjaznej przestrzeni, jaką modeluje Kocia Mama, wszędzie niestety jest tylko chwilowym intruzem.
Wracając do udziału w wydarzeniu w Ikei. Dwa zespoły reprezentowały fundację. Pierwsza zmiana, tradycyjnie Ilonka i Dorotka, druga: Zuzia, Natalia i Wiktoria. Te wolontariuszki zawsze zbierają dobre recenzje. Nie inicjują konfliktu, łagodne z usposobienia, szybko zyskują sympatię u odwiedzających koci kiermasz. Kociary, społeczniczki.
Korzyści wynikające z uczestnictwa w takich wydarzeniach są dwojakiego rodzaju: bezpośrednie, adekwatne do dziennego utargu oraz te rozłożone w czasie, czyli owocujące z pewnym opóźnieniem. 1,5 % może przekażą nam zadowoleni rodzice, których dzieciom wolontariuszki namalowały śliczne kocie makijaże, ale wszelkie ulotki reklamowe z uwagą raczej czytane są w domu, więc nigdy nie wiemy, z jaką inicjatywą do nas ludzie wrócą. Edukacja, adopcja, zaproszenie na wydarzenie, tyle jest aktywności, ile osób zabierających ze sobą nasze materiały promocyjne. Jedno jest pewne na bank, zawsze fajnie się przekłada na dalszą komunikację zbudowanie wspomnienia, że to jest miła, przyjazna i otwarta na działanie organizacja.