Każdej wiosny od kilkunastu lat, z uporem maniaka, do znudzenia, ćwiczymy ten sam temat, a mianowicie kwestię związaną z karmieniem, opieką, utrzymaniem i adopcją małych kociąt. Gdyby opiekowali się ich matkami odpowiedzialni ludzie, w ogóle by nie było tych maluchów na świecie, a co za tym idzie, nie byłoby sytuacji stresującej, nerwowej i mało dla wszystkich przyjemnej.
Od początku pracy nie tylko Fundacji, ale kiedy na rzecz kotów działała grupa opiekunek skupionych wokół mnie, tłukłam do głowy, apelowałam o rozsądek, przedstawiałam mocne fakty i nie do podważenia argumenty, stosując przy tym wszelkie możliwe sankcje i naciski na opiekunów stad kotów środowiskowych. I proszę, jaki jest efekt naszej pracy? Każdej wiosny z obłędem w oczach ludzie szukają osoby bądź organizacji, na którą by scedować miły, ale szalenie wyczerpujący obowiązek karmienia i codziennej pielęgnacji niesamodzielnych maluchów, nagle pozbawionych matki.
Sytuacje są przeróżne. Od niezależnego od nas pojawienia się nagle bardzo wysoko ciężarnej kotki, do zagryzienia przez szwędającego się psa, kotki, która okociła się u nas na podwórku, po skutki śmiertelne wypadków lokomocyjnych. Nie mam pretensji ani żalu do ludzi, którzy dali schronienie kotce- przybłędzie na czas porodu i połogu, ale oburzona jestem, kiedy dzwonią, by przekazać kocięta, które pojawiły się na tym świecie w wyniku ich indolencji, braku chęci do aktywności, do wykonania kilku tylko czynności, by zabezpieczyć kotkę przed niepotrzebnymi dziećmi. Schroniska i tak już pękają w szwach, więc kompletnie nie rozumiem opieszałości w przypadku, kiedy cała aktywność niezwiązana jest z kosztami, a organizacje udostępniają potrzebny do odłowu sprzęt. Irytujący jest jeszcze fakt, że z reguły na podwórkach bytują łagodne koty i odpada problem z trudnością złapania.
Od kilku dni Kocia Mama opiekuje się pięcioma maleńkimi kotkami, które przyniosła karmicielka do uśpienia, ponieważ ich matka zginęła w wypadku lokomocyjnym. Pani nawet do głowy nie przyszło, by zacząć maluszki karmić. Zapakowała do pudła i zawiozła do kliniki.
Na szczęście, lekarki współpracujące z Fundacją nie podejmują w takich przypadkach żadnych radykalnych kroków. Wystarczył jeden telefon i otrzymały zgodę na karmienie maluszków zanim rano ktoś je przejmie. Kocurki czują się świetnie, są zaopiekowane, a co najważniejsze, bezpieczne.
Mają obecnie około trzech tygodni i jeszcze przez przynajmniej pięć tygodni z nami pobędą.
To, że jestem wściekła na karmicieli bez wyobraźni, nie oznacza, iż odmówię maluszkom pomocy. Cała kocia Łódź ma świadomość, że maluszki niesamodzielne mają szansę na życie tylko w przypadku, kiedy trafią do jednej ze współpracujących z Fundacją klinik. Szefowie znają moje zasady, szanują i rozumieją. Przykre jest tylko traktowanie nas instrumentalnie, sięganie po niewypowiedziany szantaż.
To, że nie zabezpieczyli matki nie podlega dyskusji, a na wpływ nagłych zdarzeń ani my, ani oni nie mają wpływu. Jednak kompletnie bez wstydu przekazują kociaki, nie pytając czy mam je za co wykarmić. Egoistycznie zakładają, że skoro jesteśmy Fundacją, to kasa leje nam się z nieba, a urzędnicy nieustannie pytają jakie mamy związane z wolontariatem potrzeby.
Zakłamanie, hipokryzja, ucieczka przed faktami i prawdą zawsze jest bronią, z którą ani ja ani moje wolontariuszki nie umiemy walczyć, stawić czoła, czy pominąć. Buntujemy się, stawiamy opór, ale ratujemy, bo w zasadzie nie mamy wyjścia, pracując zgodnie intencją, iż każde życie jest dobrem bezcennym i najważniejszym.