To była szybka akcja. Gdzieś pod Łodzią ktoś karmił koty. Standard, żadna nadzwyczajna sytuacja.
Otrzymałam informację, że w stadzie bytuje niewidomy kociak i spokój mój niestety ulotnił się momentalnie.
Jak zwykle w takich okolicznościach, priorytet mają te, które zostały przez los albo ludzi skrzywdzone. Zanim nie przejmiemy kalekiego osobnika, nie możemy zdecydowanie jednoznacznie wystawić opinii.
Środowisko około wiejskie to trudny temat. Nadal w świadomości pokutuje przeświadczenie, że kot się sam wyżywi, przecież tyle darmowych posiłków dookoła lata, więc niech nie liczy na darmowe posiłki, tylko niech się uczciwie zabierze za swoją robotę.
Są oczywiście wyjątki, osoby świadome zawsze się znajdą, choć jest ich niestety w tej przestrzeni jak na lekarstwo.
Jakoś opornie szło odławianie maluszka, zbliżał się termin mojego urlopu i tradycyjnie nie chciałam zostawić kwestii w toku. Kilka dość energicznych komentarzy przełożyło się na rezultat, tylko jak zwykle dzięki mojej intuicji nie muszę dla ślepaczka kombinować przewodnika.
Ponieważ kobieta nie była prowadzona interwencyjnie wyłącznie przeze mnie, a wskazówki udzielane były przez osobę trzecią, w chwili, kiedy do łapki zostali złapani jednocześnie obaj bracia, tego zdrowego opiekunki wypuściły. Myślałam, że dostanę zawału!
Brak wiedzy w temacie stylu adopcyjnego był wyrazem głupiej decyzji. Na szczęście zachowałam się jak przystało szefowej i poprosiłam, by przed przekazaniem do kliniki pokazano mi kociątko. W trakcie rozmowy wypłynęło, że to zdrowy brat wprowadził kalekiego do łapki. Zwierzęta są o wiele od ludzi mądrzejsze. Sam mały, karmiony przez ludzi, intuicyjnie wiedział, że brat zimy nie przeżyje bez opieki.
Decyzja mogła być jedna, nakaz łapania zdrowego. Wiem, że przestraszyłam karmicielkę, ale z obawy o konsekwencje stanęła dosłownie na głowie, by zdobyć dla brata przewodnika. Dzień nie okazał się stracony, ponieważ już po południu bracia znowu byli razem. Filozofia adopcji wiązanej ma doskonałe rezultaty, ten zdrowy uczy zasad spokojnego życia, prowadzi do miski, do kuwety, pokazuje bezpieczne domowe ścieżki. Wiem, że okoliczni kociarze byli szczęśliwi, że fundacja przyjęła kalekę, ale do radości doszło zaskoczenie i zdumienie, że zabrała i brata. Nie może tak być, że jedno ma szansę na fajne życie, a drugie albo reszta nadal się tuła po świecie. Zawsze zabieramy wszystkie maluszki stanowiące dany miot. Taka panuje niezmienna zasada.
Bracia na razie oczekują u mnie w domu na diagnozę okulisty. Amor otrzymuje preparat na odporność, antybiotyk i krople do oczu.
Co dalej się będzie działo z kociakami określę po konsultacji. Maluchy są bezpieczne to jest w tej chwili najważniejsze, o dalszych ich losach opowiem wkrótce.
Już się szykujmy do wydatków. Jak znam życie przed nami testy, badania morfologii i ewentualne zabiegi. Skoro je mamy na pokładzie, to działajmy skutecznie. Zapraszam do udziału w aukcji, bo wszystkie koszty są po stronie fundacji.