spokojny weekend

Każdy tydzień jest intensywny, mniej lub bardziej, w zależności od planowanych interwencji, spotkań, wydarzeń. Na nudę w tej fundacji, tym bardziej pracując z tak ogromnym zespołem, którego charaktery w kwestii temperamentu mają diametralnie różne skale, w żaden sposób narzekać nie mogę.
Codziennie moja cierpliwość poddawana jest próbie, nie tylko przez karmicieli i opiekunów kotów, ale w znacznej mierze i przez moją wesołą kocią gromadę. Co i kiedy im przyjdzie do głowy, kompletnie nie jestem w stanie przewidzieć, więc gaszę pożary paniki, płaczu, zdenerwowania, niepokoju, będąc zarazem, w zależności od okoliczności, spowiednikiem, terapeutą, psychologiem, pośrednikiem.

Nie pytajcie mnie, jak ja to wytrzymuję, bo dla mnie samej ten fakt jest zagadką, inna osoba dawno już zasiliłaby salę któregoś z łódzkich szpitali psychiatrycznych. Mnie, jak dotąd, udaje się nie oszaleć i jeszcze na dodatek fajnie nadzorować pracę gromadki, będąc jednocześnie szefową, koordynatorką, ale także konsultantem przy wykonywaniu poszczególnych zadań. Czy jest to na jedną osobę dużo czy mało, nie umiem ocenić, ponieważ przypuszczam, że tylko w takich okolicznościach mój temperament sprawdza się znakomicie.

Humor i dowcipne żartobliwe hasełka, to moja największa i najskuteczniejsza metoda na rozładowanie napięcia i czasem sytuacji kłopotliwej. Wolę tak niż ciężkie rekolekcje czy wykłady dyscyplinujące. Wyselekcjonowałam zespół tak, że mam przyjemność pracować z ludźmi bystrymi, konkretnymi, ale i znającymi swoje ograniczenia. Tak jest łatwiej, spokojniej, krystalicznie. Nikt nie porywa się w naszej gromadzie z motyką na słońce.

Kiedy otrzymuję jasny, zgodny z prawdą komunikat, nawet gdy sytuacja czy okoliczność wydaje się beznadziejna, nie rwę włosów z głowy, tylko kombinuję, jak wybrnąć z korzyścią.
Każdy tydzień jest szybki. Zaczyna się tradycyjnie każdego dnia, bez względu na dzień tygodnia, o godzinie piątej, taki mam tryb od zawsze. Nigdy nie lubiłam marnować czasu, a że zadań jest po kokardy, tym bardziej każda sekunda jest na wagę złota.

Tradycyjnie, przed każdym weekendem, Iwonka życzy mi spokoju i odpoczynku, relaksu oraz złapania dystansu. Życzeń dobrych nigdy zbyt wiele, ale jak jest faktycznie, zaraz się z wami robaczki podzielę.
Wiadomo, praca w trybie wolontariatu, więc wszyscy oprócz domów tymczasowych mają szalony komfort w wykonaniu obowiązków. Wyjątkiem jest również grupa kiermaszowa, która pracuje w trybie na zlecenie.

W ostatni piątek zadziało się jak zawsze, ustalając z Iwonką plan na przyszły tydzień, powieliła swoje cotygodniowe słowa odnośnie mojego odpoczynku.
Ale ja, pamiętając, że nadal wiszą przepisywane w nieskończoność zadania, usiadłam wieczorem i przypomniałam wypożyczającym sprzęt, że już dawno minęła pora jego oddania. Tak, jeszcze jeden obowiązek, który spada na mnie przy okazji wypożyczania sprzętu do transportu i łapania. Nie dość, że tracę czas na durne wypisywanie dokumentów, uczę zasady działania, to jeszcze później muszę dyscyplinować dorosłe osoby.

Zawstydzanie jest konieczne. Taka mini edukacja w temacie kultury komunikacji międzyludzkiej.
Wypadkową dyscyplinowania opiekunów było spotkanie w sobotnie popołudnie. Zrobiłam wyjątek sama, nie wiedząc czemu, ale kilka godzin później wszystko się wyjaśniło. Około godziny 18 zadzwoniła przerażona kobieta, że właśnie jej nawiała kotka, nad którą sprawowała tymczasową opiekę. Szukała wskazówek, jak kotkę wrócić z gigantu i na grupie znalezione/zaginione ktoś uprzejmy podał pani numer do mnie. Fantastyczna reakcja, godna pochwały. Jak miło, że kociarze z taką atencją postrzegają moje zaangażowanie w kocią sprawę. Inni mają prawo do grilla, do delektowania się wieczorem schłodzonym piwem, ja natomiast mam obowiązek. Jak bowiem odmówić pomocy, kiedy moja wyobraźnia już w tę sytuację wkłada któregoś z moich kocich czortów. Tak więc prozaiczna i szybka, jakim jest w przypadku normalnych ludzi odświeżenie podłogi, u mnie rozpoczęta praca nigdy się szybko nie kończy. Zawsze kilka razy jestem odrywana.

Klatkę wypożyczyłam, podłogę dokończyłam. Na szczęście, o jednym obowiązku od lat nie zapominam, a mianowicie o wyciszeniu dzwonka w telefonie dokładnie o godzinie 20.
Rano, nie bacząc, że to niedziela, pijąc moment po mojej ulubionej godzinie kawę, sprawdziłam połączenia. O proszę, jaki kwiatek, ktoś był uprzejmy o 23:30 wykonać do mnie połączenie. Lubię rewanże i to każde, nie lubię być dłużną. Odbiłam połączenie o 5:30, wychodząc z założenia, że skoro ktoś oczekiwał mojej aktywności o w jego mniemaniu dobrej porze, ja mogę oczekiwać tego samego.

Pijąc drugą kawę, sprawdziłam i odrobiłam wszystkie poczty. Napisałam na czacie wolontariuszom zadania i siadłam do skrobania reportażu. W międzyczasie zrobiłam Simbie zastrzyki. To kotka po operacji, przebywająca u mnie na rekonwalescencji. Ponadto wyczyściłam kuwety, wyczesałam moje koty, chorym podałam codzienne porcje leków, pokrzątałam się w kuchni, odpowiedziałam Ani na kilka pytań, popchnęłam z Emilką zamówienie kalendarzy i zrobiło się południe. Omówiłam z Anią, prowadzącą dom tymczasowy, przyjęcia nowych podopiecznych, poprosiłam Natalię i Nadię o aktualne zdjęcia białasków uratowanych z piwnicy, uspokoiłam Kasię, której kotka Elena, karmiąca maluszki, nagle postanowiła porzucić obowiązek opiekuńczy i nawiać na spacer. Opracowałam plan zwabienia wyrodnej matki na kwilenie dziecka, przeprowadziłam wywiad, czy aby na pewno kocięta są w wieku, który deklarują chcący je przekazać, na koniec wyjaśniło się, dlaczego Natalia nie może zrealizować mojej prośby, ponieważ swoim zwyczajem pomerdałam do kociarzy kontakty.

Kiedy już miałam wizję wytchnienia, Grzegorz zabrał się za klepanie na stronie internetowej, zatem musiałam wyjaśnić niezrozumiałe kwestie.
W międzyczasie przeprowadziłam kilkanaście rozmów na czacie, planując kocie zabiegi, kontrole oraz wydając dyspozycje regulujące pracę zaczynającego się, nowego tygodnia. Normą jest, że kiedy prowadzę rozmowę, zawsze w tle słychać stukot klawiszy.
Najważniejsze wydarzenie dnia to fakt, że Elena była uprzejma sama wrócić do domu, czyli po raz kolejny nie zawiodła mnie wiedza i intuicja.
Kiedy nadszedł wieczór, czułam się jak przysłowiowy koń po występie w trudnym biegu. Od dziś chyba zabronię Iwonce życzyć mi spokojnego weekendu, bo jak widać kocie licho nie śpi i lubi płatać figle i wybryki.