Najbardziej kocham bure, szare i czarne. Szczególną troską otaczam chore, kalekie, ułomne. Umiem oswajać, uczyć zaufania, komunikacji, ale z poszanowaniem ich prawo do niezależności.
Kiedyś uczyłam dzieci na zajęciach o czym mruczy kocie serce, teraz opowiadam o ich charakterach, które tak bardzo mnie urzekły i do dziś fascynują. Na każdym spotkaniu, niezależnie od wieku kociarzy, kiedy pojawiają się koty rasowe, zawsze wzbudzają szaloną sensację będąc dodatkową atrakcją. Przez lata setki rasowych futer znajdowało bezpieczną przystań w naszych domach tymczasowych. Swego czasu medaliści, jednak nawet dla nich los nie był łaskawy. Sława minęła i zamiast bezpiecznego prawa do bycia rezydentem otrzymali w podziękowaniu od bezdusznych opiekunów bezdomność, z dnia na dzień stali się niepotrzebni. Smutna, przykra i bardzo bolesna rzeczywistość. Nigdy nie drążyłam tematu, przyjmowałam z kamienną twarzą decyzje dla mnie tak nieludzkie. Nie odważyłam się nigdy na komentarz, w obawie o los kolejnych, żeby nie poszła w świat opinia, że potępiam, krytykuję. Wolałam milczeć w trosce o ich dobro, wiem bowiem jakich metod potrafią się chwytać znudzeni kotem opiekunowie.
Lata mijały, rasowe wędrowały do Kociej Mamy.
W międzyczasie weszła w życie ustawa o pseudo hodowlach, wreszcie zabezpieczono i los rasowców.
Życia z Leonem, moim kotem po pseudo hodowli nie planowałam. Winę ponosi Paulina – namówiła mnie na bycie dla niego domem tymczasowym. Dzięki pracy, mojemu uporowi kot odnalazł to, co zabijano konsekwentnie przez pierwsze 4 lata jego życia. Pięć lat jesteśmy razem. Od śmierci chorej pary Michałek – Amorek, bałam się adopcji kolejnych kalek. Coś się we mnie zablokowało, może smutku zbyt dużo, nagle zabrakło mi odwagi.
Danutę dostałam w prezencie od Asi, wetki z Psa czyli kota. Nawet nie śniłam jeszcze o fundacji, ale już mocno siedziałam w kotach.
Przyszły obie z Anią. Jedna hodowała rasowe pieski, druga koty syberyjskie. Leczyły swe zwierzątka w tej samej lecznicy, zgadały się w kolejce, obie z Konstantynowa. Przy okazji trafiły na bezdomne, więc drogę do mnie szybko odnalazły.
Od samego początku dokuczałam Danusi: „Zamknij wreszcie tę hodowlę, mało jest bezdomności, co za pomysł zarabiać na kotach?”
Dziewczyna powtarzała swoje racje, a ja mając świadomość rangi jej hodowli, droczyłam się życzliwie.
Zadzwoniła do mnie jakoś w listopadzie.
– Mam kocurka, roczny kastrat, syberyjczyk, srebrzysto rudy.
– Danka, wiesz co ja myślę o hodowlach.
– Czekaj! Daj mi skończyć! Dam Ci go!!!
– Oszalałaś, ja mam już Leona, szału dostaję od tych jego kudeł, długo nad tym myślałaś?- podniosła mi ciśnienie w mig.
– Iza, on jest chory, nikt go nie weźmie w takim stanie, jest młody, aktywny, dokucza starym kotom. Ja mam koty na dożyciu, sterylizuję matki, zamykam hodowlę, nie mam już na nią siły.
Zaniemówiłam.
– Co to za pomysł? Oszalałaś? Nie jestem snobką, poszukaj kogoś innego, zaraz zaczną pleść „życzliwi” domysły, dziękuję za zaufanie ale nie.
– Albo dam Tobie albo nikomu – zaparła się kończąc rozmowę – przemyśl.
Znam Dankę i jej upór.
– Teraz nie mogę, mam full w domach tymczasowych, muszę pomóc dziewczynom, jak wyleczę te trzy rude od Agi, wtedy wrócimy do rozmowy.
Minęły dwa miesiące.
– Jak twoje rude?
– Zaszczepione, po kastracji.
– To na kiedy się umawiamy? Jeszcze drugi rudy dorosły kilka dni temu na balkon do sąsiadki przyszedł, ona ma prawie 90 lat.
– Danka, jesteś gorsza ode mnie – dałam za wygraną – A ja się z ciszy cieszyłam, liczyłam że kogoś innego nominowałaś. Jak on am na imię? Yaris? Słuchaj, niech już będzie rasowy i chory, ale nie wymagaj bym zachowała to dziwne imię. Szykuj koty, przyjadę w sobotę.
„Ale klimat” myślałam wyruszając w drogę. Historia się powtarza, Leon też przybył z Konstantynowa, też jest rasowy i rudy i też wszystko działo się zimą. Mały dostał na imię Iwan i bardzo szybko dogadał się z Leonkiem, cóż kocie salony mają też swoje etykiety.
Rudy dachowiec pojechał do Lecznicy Pod Koniem na rutynowy przegląd, morfologię i typowe zabiegi. Trafi do Joanny, która uwielbia rudzielce.
Lekarka ucieszyła się na mój widok.
– Pani Izo, jest cudny jak damy mu na imię?
– Teodor.
– Będzie miał teraz dobrze, a my mamy persa – lekarka posmutniała – W poniedziałek jedzie do schroniska, tydzień mieszkał w lecznicy, nikt go nie chciał adoptować, więcej nic nie możemy dla niego zrobić.
– Mogę go poznać?
– Miziak straszny, mruczy jak traktor gdy tylko widzi człowieka, nie goliłyśmy całego, żeby nie marzł w klatce.
– Zęby ma do czyszczenia – weszłam w słowo – Na moje oko ma ok. 5-6 lat. Dobrze, namówiła mnie doktor, biorę i jego na pokład, w końcu jeden rudy więcej czy mniej…
I opowiedziałam o szantażu wolontariuszki.
– To ja dzwonię później do szefa, żeby odwołał ten schron, wpiszcie kota na moją kartę, trzeba ogolić ładnie, ogarnąć zęby, morfologię pobrać, na imię damy mu Tytus, niech się chowa!
– Z panią to zawsze szybko ubija się interesy – śmiałyśmy się już obie.
I tak za sprawą chorego na nerki Iwana, przez zaufanie Danki, emocjonalną presję, szansę na lepsze życie dostały 3 rude koty.
A Kocia Mama ma kolejną niebanalną opowieść, jak to się rzeczy załatwia przy okazji i po drodze nad wszystkim oczywiście czuwają koty.