Nadeszła pora, kiedy do adopcji przekazywane są pierwsze maluszki wychowane pod skrzydłami Kociej Mamy. Obie mamki, i ta ludzka i ta mrucząca spisały się na sześć z plusem pielęgnując swoje maluchy. Rzecz jasna dużo łatwiejsze zadanie miała do wykonania mama na czterech łapkach, ale i Anna może swój koci macierzyński uważać za wielki sukces. Przy okazji tych dwóch interwencji miałam okazję pobawić się w detektywa, więc podzielę się tymi dość spektakularnymi incydentami.
Pierwsze kociaki trafiły do nas jakoś miesiąc temu, zwyczajnie zostały zgłoszone Animal Patrolowi. Miały jeszcze pępowinę, więc obdarowana kobieta została nagle postawiona przed nie lada problemem. Według jej słów znalazła pudło przed drzwiami.
Ile w tym prawdy Bóg raczy wiedzieć, nikt nie wnikał ani nie prowadził śledztwa. Zgodnie z ustawą maluchy powinny podane być eutanazji, kiedy jednak służbę pełnią kobiety matki, mord nie licuje w żaden sposób z ich empatią. Procedura została wprowadzona typowa, zgłoszenie do fundacji, momentalnie przygotowana została wyprawka i oseski trafiły w bezpieczne ręce. Rosły.
Druga interwencja była jeszcze bardziej dziwna. Bezpośrednio do Kociej Mamy, na kontakt zgłosiła się osoba, która jak relacjonowała wyrzucając śmieci znalazła pudełko z matką i czterema dwutygodniowymi kociakami.
Wolontariuszka mająca dyżur nie była zbyt czujna. Brała za dobrą monetę każde słowo tej pani. W fundacji panuje zasada zdejmowania mi, a nie dokładania zadań i to ona powinna przeprowadzić śledztwo jak to możliwe, żeby małe baraszkujące ciekawskie w tym wieku kociaki, grzecznie siedziały czekając na wybawcę. Historia kupy się nie trzyma, jednak cała gromada trafiła pod nasze skrzydła, a incydent wymógł na mnie decyzję o zmianie osoby w kontakcie. To kłamczucha jest winna i w sumie powinnam jej podziękować, bo po tej sytuacji dostrzegłam, że wiara w ludzką prawdomówność powoduje starty dla fundacji, a co jeszcze gorsze podważa naszą wiedzę, doświadczenie, autorytet.
Osoba przyjmująca zgłoszenie powinna mieć świadomość, że o tej porze środowiskowe kotki dzieci nie rodzą. Nie ma takich możliwości. Zdjęcia, które zostały mi przekazane są mocnym dowodem na celowe zaplanowane z premedytacją oszustwo i manipulację. Kotka czyściutka, łapki milutkie, to samo dotyczy jej dzieci. Najmniejszego brudu na futrach, łagodne, lgnące do ludzi, bez oznak świerzbowca, pcheł czy kociego kataru.
Mam świadomość jak trudno wychowuje się czwórkę dzieci, oczekując na narodziny kolejnego, ale nic nie usprawiedliwia takiego brzydkiego traktowania wolontariusza i pośrednio Kociej Mamy.
To, że zdjęłam zadanie z wolontariusza nie jest żadną karą, naganą czy formą krzywdy. Zrobiłam to dla swojego i jej dobra, dla utrzymania pozytywnych relacji. Jej służba telefoniczna trwała kilka lat, jednak jak widać mentalność ludzi się zmienia. Stają się bezwzględni, bezkompromisowi, roszczeniowi, a na takie metamorfozy nie była w żaden sposób odporna ani tym bardziej gotowa. Inne zadania i obowiązki ma utrzymane, tylko dla spokojnej głowy nas obu do tej misji wyznaczyłam wolontariuszkę, która nie da się nabrać na dziwne opowieści.
Nie mam najmniejszego kłopotu z żadnym kotem, po prostu muszę dbać o autorytet. Chcę uniknąć opinii w stylu: „Zadzwoń do fundacji, sprzedaj ckliwą historyjkę, one to łykną…”.
Chciałam się z państwem podzielić tymi zdarzeniami z prostego powodu, za naszą pracę nie oczekujemy hymnów pochwalnych ani żadnych profitów, jednak liczymy na uczciwość i szacunek komunikacyjny, to będzie objaw największego podziękowania, za to, że codziennie pełnimy misję i ratujemy.
Pomagamy przecież nie tylko środowiskowym, rozumiemy nagłe zdarzenia losowe. Mając ogromne doświadczenie adopcje, żaden problem nie stanowi wyjątkowego kłopotu. Jedno kłamstwo zamyka otwartość na innych, usztywnia, wzmaga ostrożność. To po stronie Państwa leży forma naszych relacji, więc sugeruję z całego serca rozwagę przed kontaktem z fundacją. Nie sprzedawajcie nam więcej podobnych bajeczek.