Jak już wielokrotnie wspominałam, Fundacja, działając wyłącznie w wolontariacie, nie kwalifikuje się do udziału w dotacjach, grantach ani konkursach. Za całkowicie bezinteresowne działanie automatycznie jesteśmy dyskwalifikowane. Z kolei informacja, że udało nam się znaleźć temat dotyczący dofinansowania edukacji, była dla nas prawdziwym cudem.
Nastąpiła pełna mobilizacja – Emilia opracowała wymagane grafiki, Ania pilnowała publikacji wiadomości na fanpage’u, a zespół edukatorów ruszył z zapałem do realizacji działań. Te kroki były widoczne gołym okiem, ale w zaciszu domowym, z daleka od wszelkiej widowni, działał drugi zespół – gromadzący dokumenty. Iwona, menadżerka, założyła folder o nazwie „Dotacja” i archiwizowała wszystkie faktury związane z realizacją projektu. Ponadto księgowa przygotowywała odpowiednie raporty, ponieważ każda faktura musiała być opisana i ostemplowana. Łącznikiem między obiema grupami byłam ja, oczywiście, ponieważ moim zadaniem było nie tylko dbanie o skuteczną realizację punktów określonych w umowie, ale także wybieranie pakietów prezentowych.
Kiedy biurokracja wkrada się w działanie Fundacji, wszelka dobra energia znika natychmiast. Tabelki, rubryczki, stosy dokumentów, tysiące parafek i podpisów – wszystko to sprawia, że inaczej patrzy się na ten niby sukces. Fundacja spełniła warunki określone w umowie, czyli przeprowadziła wykłady nie dla 4000, a dla 5380 osób oraz wręczyła społecznościom biorącym udział w konkursach i warsztatach pakiety podarunków. Jednak oczekiwanie, że każde z tych dzieci czy młodzieży złoży podpis pod dokumentem odbioru pakietu, jest, mówiąc bardzo delikatnie i grzecznie, kompletnie niedorzeczne.
Rozumiem, że z powodu mataczenia rachunkami muszę fizycznie przesłać potwierdzenia wykonania przelewów i zakupu dokonanych w ramach budżetu dotacji. Ten obowiązek jest całkowicie zrozumiały i czytelny, jednak w naszym przypadku nie stanowi on problemu – to po prostu jeszcze jedna pozycja w opasłym sprawozdaniu. Dziękując wolontariuszkom za szaloną cierpliwość, serdecznie dziękuję również tej, która podjęła się opracowania całości, czyli zebrania spójnie dokumentów przekazanych przez edukatorów, opiekunkę fanpage’a, menadżerkę, księgową oraz mnie.
Reportaż ten dedykuję urzędnikom jako inspirację do rozważenia, czy faktycznie w przypadku organizacji charytatywnej działającej od ponad 24 lat należy nakładać aż tak restrykcyjne obwarowania administracyjne. Toniemy w papierach, zamiast prowadzić interwencje i skupiać się na kwestiach zapisanych w statucie Kociej Mamy.