Moja przygoda z mediami zaczęła się na długo przed powstaniem Kociej Mamy.
Ogromną popularnością i ciekawością cieszyła się praca wykonywana społecznie przez śliczne niebanalne kociary, a totalnie inna w swoim wymiarze do tych działających wówczas stowarzyszeń na rzecz zwierząt. Wzbudzałyśmy zaciekawienie, sympatię, ale również niedowierzanie. Jedni byli zachwyceni móc działać pod dyktando kompletnie innych reguł, zasad i priorytetów, drudzy z irytacją kręcili głową zastanawiając się kiedy nam się te fanaberie znudzą i zaczniemy działać według starych, utartych kanonów. Media, dokładnie wszystkie, traktowały nas jak modny temat. O wywiady ubiegały się stacje radiowe, telewizyjne, programy lokalne i krajowe. Wszędzie dosłownie huczało o dziewczynach Milińskiej. Tak wtedy nazywała się nasza kocia grupa.
Lata płynęły, gromada rosła z roku na rok. Obserwujący nas z wypiekami na twarzy czekali na atrakcję w rodzaju skandalu, na jakieś potknięcie czy błąd. A tu jak na złość, zamiast kolizji same sukcesy. Kampanie, akcje, wydarzenia, co rusz nowe adekwatne do czasu i sytuacji projekty pomocowe. Wraz z upływem lat i transformacji w Kocią Mamę, redukowałam i weryfikowałam zaproszenia na spotkania. Dopadła mnie proza życia, czyli permanentny brak czasu i musiałam selekcjonować pod kątem jakości, ważności i profitów bezpośrednio płynących do fundacji propozycje wywiadów.
Nie stać mnie już było na zapychanie czasu antenowego. Kocia Mama stała się firmą stabilną, fachową z ogromną renomą. Selekcjonowałam i analizowałam bardzo uważnie każdą prośbę o nawet kilka minut pojawienia się przed kamerą czy też mikrofonem w radiu. Odrzucałam te, kiedy intencje nie do końca były dla mnie klarowne albo niekoniecznie chciałam być kojarzona z resztą uczestników programu. To nie były kaprysy, wygórowane ego, ale doskonale znając układy i układziki panujące w branży, wolałam uniknąć „odszufladkowania” czy przyklejania naklejek kierunkowych. Z dala od polityki, partii, od modnych ruchów falami przechodzących przez społeczeństwo. A mimo to zawsze w awangardzie, ale zgodnie z naszym kodeksem, moralnością i duchem. Ceniąca tradycję, ale sięgająca po super nowinki. Taką zaczęłam budować 20 lat temu grupę i taką spuściznę przejęła później Kocia Mama.
Mam świadomość, że moje słowa wzbudzają u niektórych zdziwienie i zaskoczenie. Generalnie każda organizacja zabiega o rozgłos i reklamę, a my zamiast biegać z wypiekami z wywiadu na wywiad, zaczęłyśmy zawężać krąg tych, których odwiedzamy. Przyczyna jedna, szacunek do siebie, do swego czasu i własnej pracy.
Fakt, że jestem w stanie poprowadzić ciekawie rozmowę na każdy dosłownie temat wiążący się z kotem sprawia, że moje wywiady są nie tylko oparte na wiedzy i praktyce, to jeszcze mogę wzbogacić je o pasujące do nieomal każdej sytuacji anegdoty wynikające z mojej skłonności do mylenia terminu spotkań, numerów telefonów czy adresu.
Kiedy biega się codziennie między domem, pracą a fundacją, śmieszne sytuacje są tylko wypadkową błądzenia moich myśli na wielu płaszczyznach jednocześnie.
Wywiady lubię, ale tylko wtedy, kiedy nie muszę sama ich przygotowywać.
Każda nowa wolontariuszka po kolei zdobywa kolejne szczeble fundacyjnych umiejętności. W zależności od początkowych deklaracji, uczy się być domem tymczasowym, bierze udział w kiermaszach albo zajęciach edukacyjnych, ale niekiedy przychodzi pora, kiedy mówię: idziemy z wizytą do radia albo telewizji.
Nigdy nie stawiałam zadań ponad miarę, zawsze dokładnie rozważam czy aby nie sprawiam kłopotu lub przykrości, ponieważ nie każda wolontariuszka umie pokonać pewne obawy czy zwalczyć tremę.
Na wywiady zabieram każdą, która zechce poznać tę aktywność od kuchni. Na pierwszy ogień zawsze idzie w moim towarzystwie, trzymam za rękę, dodaję otuchy, pomagam odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W jakim celu tak postępuję? Jak zwykle z pomysłem, by w przypadku awarii lub mojej nieobecności mieć doskonałe zastępstwo w razie nagłej konieczności.
Ania, Anetka, Emilka, Kasia, Ewelinka, Asia a teraz Blanka zdobyły już te szlify. Nawet jak jestem niedyspozycyjna lub nieobecna Kocia Mama przykładnie umie mnie fantastycznie i z klasą zastąpić.
Sytuacja jest o tyle prostsza, iż odwiedzamy przyjazne nam miejscówki. Te, które znają nas od lat, razem w przyjaźni i sympatii trwamy długi czas.
Po udanym debiucie w Radio Łódź u Izy, zapytałam Blankę: „Czy pójdziesz ze mną do Moniki? Do łódzkiej trójki na Narutowicza?”.
Nie było wahania, tylko konkretne pytanie: „A jaki będziemy omawiały temat?”.
„Adopcje, ale nie jojczenie tylko uświadamianie stawianych warunków weryfikacyjnych. Znowu kompletnie inaczej niż u innych!”.
I tak w towarzystwie Iwana, naszej kociej gwiazdy i Fortunki zwanej Tunką zagościłyśmy.
Było klasycznie, miło, wesoło, sympatycznie, jak to bywa pod czujnym i przyjaznym okiem szefowej produkcji Moniki.
Znamy się prawie 20 lat. Od początku sekundowała Kociej Mamie. Od początku robiła nam dobry pijar, mając świadomość, ile się dobrego za kulisami dzieje, doceniając to, co nas konsoliduje a o czym się na forum nie pieje. Tak powinni zachowywać się szczerzy przyjaciele. Niedzielne spotkanie w programie „Budzi się ludzi” potwierdziło, że mam rację wypowiadając o Monice słowa: „Tej Pani, mimo iż mam uczulenie na media, zaproszenia nie odmawiam!”