Małe koty są cudne, słodkie, rozbrykane i radosne. Po takie najczęściej zgłaszają się chętni na adopcję. Jednak, by takie małe skrzaty mogły zostać przekazane do nowych rodzin, opiekunka domu tymczasowego musi wykonać bardzo trudną pracę. Fajnie, jeśli trafi się do ułożenia miot już samodzielny, wtedy uczymy tylko czystości i kulturalnego zachowania przy karmieniu. Jeśli natomiast przyjdzie się opiekować oseskami- sierotami, wtedy jest to zadanie z cyklu walki o kocie życie!
Niesamodzielne kocięta trafiają pod skrzydła Fundacji w przeróżnych okolicznościach. Zostawiane są w koszyku pod drzwiami, w pudełku, najczęściej jednak w wyniku interwencji, kiedy to zgłaszają je totalni laicy, którzy pod wpływem impulsu zabezpieczyli kłopotliwe, żywe znalezisko. W zależności od pory roku i wieku malców, stosujemy różne metody i sposoby, by utrzymać je przy życiu. Wiemy, że Fundacja walczy o każde życie, nie usypia ślepych czy niesamodzielnych miotów, więc w sezonie na małego kota, kotki mamki mają niesamowicie dużo roboty. Są takie, które karmią nieprzerwanie i 4 mioty. Wtedy, rzecz jasna, dostają wysokokaloryczną karmę, białko i dobrej jakości mięso, muszą mieć bowiem podstawę do produkcji mleka.
Dla kociaków z pępowiną jedynym ratunkiem jest kotka. Nie ma dla nich lepszej alternatywy.
Kiedy trafiają do nas takie dwu-, trzytygodniowe, wtedy stajemy do tytanicznej pracy,
Karmimy co trzy godziny, a od niedawna wręcz na życzenie, bowiem kocięta rozmaicie rosną i każde z nich ma inną przemianę materii, apetyt i zapotrzebowanie.
Kiedy maleńkie ząbki są zdolne do gryzienia, wprowadzamy stałą karmę i uczymy korzystania z kuwety. Te dwa procesy zbiegają się w czasie, próba samodzielnego jedzenia i potrzeba korzystania z toalety. Wtedy zmieniają się delikatnie nasze obowiązki, już nie musimy kilka razy dziennie zmieniać podkładów i myć co godzinę klatki kennelowej. Sprzątamy mini kuwetki, ciesząc się z postępów naszych kocich dzieci. Jeszcze nieporadne, całe pakują się do misek, ale to przeogromny postęp i przełom w rozwoju.
Każdy następny dzień jest mniej absorbujący, maleńkie kocie przełomy nam, opiekunkom, umniejszają obowiązków. Cieszymy się z ich samodzielności, dumne jesteśmy z umorusanych mordek, które z apetytem pałaszują samodzielnie posiłek. Nie przeszkadza nam upór, z jakim kopią dołek w podkładzie, jest to bowiem znak, że już instynktownie czują taką potrzebę.
Raduje nas ich wilczy apetyt, bo to zawsze jest oznaką zdrowia.
Mamy cztery domy tymczasowe, których opiekunki potrafią karmić maluszki. Syzyfową pracę wykonuje Ania, Maryla, Ela i szefowa Iza. Niestety, jest to niezwykle trudne zadanie i nie każdy umie mu sprostać albo nie ma zwyczajnie do tego warunków. Z kocimi dziećmi trzeba przebywać non stop, monitorować je i nadzorować, więc tylko osoby pracujące z pozycji domu, mogą być do tego zadania nominowane. Ale jak już kociaki urosną, jak już nadejdzie ten dzień, kiedy butelka ze smoczkiem nie jest potrzebna, ogarnia nas ogromna radość, że udało się wykarmić to stado. Serce nas boli, kiedy te dzieci oddajemy do adopcji, pamiętamy bowiem wszystkie obawy, troski, zmartwienia i niepokoje. Jednak jesteśmy dzielne, mimo tysiąca rozterek, bo wiemy, że musimy spod skrzydeł wypuścić jedne, by ratować kolejne.
Ten rok, mimo pandemii, nie różnił się nijak od poprzednich. Nie poszłam na łatwiznę, tłumacząc się brakiem wsparcia, nadal ratowałyśmy, a nie usypiałyśmy, tylko walka wpisana jest w nasz wolontariat.
Kociaków miałyśmy, delikatnie mówiąc, po kokardy. Na szczęście cudnie rosły, nie był im pisany Tęczowy Most.
Ta aukcja ma pomóc w zgromadzeniu mleka dla tych, które do nas przyjdą przed zimą. Niestety, kochani, to jeszcze nie koniec zadania na ten rok. Czeka nas najgorszy, bo późnojesienny miot. Nie ma akcji sterylizacji, nie ma od miasta żadnego wsparcia dla organizacji, dźwigam ciężar, ale będę wdzięczna za pomoc w zakupie mleka, podkładów higienicznych, „gerberków” i „guormetowych” pasztetów.