Z ogromną przyjemnością przedstawię Państwu kulisy najciekawszych interwencji, w czasie których niestety, ale musiałam bawić się troszkę w detektywa. Zakładając Kocią Mamę, w najśmielszych marzeniach nie umiałam sobie wyobrazić, na jakie przygody, sytuacje i problemy będę narażona, pełniąc z pozoru typową rolę szefowej. Pod wspólnym tytułem będziemy publikować zbiór felietonów, które pokazują, na jak niebywałe opowieści jesteśmy narażone, a to tylko z prozaicznej przyczyny, ażeby pomóc w adopcji. Ludzie, przykro mi to pisać, ale nie cenią sami siebie. Okłamując nas, automatycznie zamykają sobie drzwi na ewentualną pomoc. Konfabulacja, kłamstwo albo świadome minięcie się z prawdą w przypadku Kociej Mamy mogą być tylko strzałem na raz. Ponownie nabrać się nie dam, a każdy, kto zna moją pamięć do nietypowych interwencji, łączenia w mig kropek podczas nowych zdarzeń oraz błyskawicznego kojarzenia faktów, wie doskonale, że na oszustów mam uczulenie.
Na cykl tych reportaży namówiła mnie Anna, zresztą nie ona jedyna, mając świadomość z jaką łatwością, ale i przyjemnością sięgam po nowe tematy. Wiele już wątków toczy się równolegle, przybliżając Państwu co ciekawsze sytuacje. Prowadząc fundację, nie ograniczamy się wyłącznie do ratowania kotów, do sterylizacji czy szeroko pojętej edukacji, staramy się również obalić mity i wbić na twardo wiadomości o nowoczesnej formie działania, a nie w przeżytym skostniałym trybie dyżuru przy biurku.
Od dłuższego już czasu staramy się dość często przemycać różnice, a raczej uwypuklać przepaść, jaka dzieli nas od innych organizacji. Zadaniowość szeroko pojęta, z nieprzekraczaniem własnych ani zaburzania innych kompetencji czy uprawnień. Mimo to, nie potrafimy wygrać z przekonaniem, że to urząd jakiś mityczny nas finansuje i można na Kocią Mamę złożyć skargę lub zażalenie.
Raz jeszcze więc wyjaśniam, że każda fundacja to prywatna instytucja i od nas tylko zależy, z kim i na jakich zasadach, podejmiemy współpracę. Same określamy reguły oraz granice i nikt postronny nie ma mocy sprawczej, aby wpłynąć na nasze decyzje.
Z czasem pewne aspekty ulegają delikatnej nowelizacji. Wynika to z faktu, iż zmieniają się czynniki, normujące daną płaszczyznę, ale dzieje się tak w wyniku łagodnej transformacji, a nie na zasadzie wybuchu bomby czy wulkanu. Żadne drastyczne metamorfozy jeszcze nigdy nie zakończyły się pozytywnym skutkiem. Cykl „Śledztwa szefowej” w zasadzie powinien się nazywać „Ludzie bajki piszą, bo myślą, że jesteśmy głupie”, jednak po głębszym namyśle wybrałam pierwotną nazwę, troszkę z sentymentu do lektury kryminałów Agaty Christie.
Mijanie się z prawdą wywołuje u mnie przeróżne emocje, od złości po zdziwienie, iż ktoś uznaje mnie za aż tak naiwną po ponad 20 latach pracy w wolontariacie. Bawi mnie ten niby spryt właściciela kota, budowanie faktów i okoliczności, mających utwierdzić mnie w przekonaniu, że historia jest autentyczna. Zapominają o jednej prostej kwestii, mojej kociej wiedzy, wyczuciu, intuicji i fakcie, że mnie rzut oka wystarczy, by wysnuć prawdziwe wnioski.
Dlaczego się zdecydowałam zatem na ten cykl? Z troski o kociarzy, koty i o samą siebie. Eliminując kłamstwa z komunikacji, czynię to z obawy o dynamikę pomocy interwencyjnej. Kociarz zawsze trafi na kota i z tą wiedzą trzeba iść przez życie. To, że w danej chwili uzyska się pomoc od fundacji, nawet przy pomocy matactwa, nie oznacza, że z podobnym problemem nie przyjdzie nam ponownie się zmierzyć. Z tej przyczyny apeluję wyraźnie, mówcie nam proszę zawsze prawdę!
Nie ma sytuacji bez wyjścia, fundacja nie zostawia nikogo w potrzasku. Jednak, żeby zachować wzajemny szacunek w dialogu, pozostańmy przy mówieniu prawdy.