Przez ponad 20 lat pracy społecznej, obserwuję, jak powstają i w szalonym tempie zdobywają sławę, rozgłos i popleczników organizacje, których podwaliny nie są zbudowane na autentycznej solidnej pracy, a za sukces odpowiedzialni są specjaliści od tworzenia wizerunku w mediach. Drogie, dobrze skrojone garsonki i garnitury, w obowiązującym trendzie kolor włosów i fryzury, styliści i projektanci zatrudniają cały sztab ludzi, by skutecznie wypromować daną osobę. I powiem szczerze, z doskonałym efektem.
Problem zaczyna się wtedy, kiedy faktycznie trzeba wykonać określoną, związaną z tematem promocji własnej robotę, wtedy to okazuje się, że niestety może “reklama jest dźwignią handlu”, ale żeby osiągnąć zamierzony efekt, trzeba mieć wypróbowany doskonały produkt w przypadku organizacji prozwierzęcych i ich liderów jest to znajomość zwierząt i skuteczność interwencyjna. Kiedy ta płaszczyzna kuleje, media szybko tracą tą zainteresowanie tą osobą, bo lansowanie musi niestety mieć przełożenie na działanie. Współpracę z mediami zarzuciłam kilka lat temu, kiedy to za wątpliwej jakości programy oczekiwano ode mnie rezygnację z niezależności, niezawisłości organizacyjnej i pracy pod dyktando. W moim przypadku to były warunki nie do przyjęcia.
Za kondycję, wizerunek i prestiż Kociej Mamy odpowiadamy zbiorowo jako grupa wolontariuszy, ale i indywidualnie, adekwatnie do pełnionej roli czy funkcji. Każdy z nas wolontariuszy, kiedy staje lub działa w imieniu, musi pamiętać, że każdy jego ruch jest uważnie rejestrowany i w odpowiednim czasie zostanie bezlitośnie skomentowany.
Zachowanie grupy buduje niestety opinię o całości.
Nigdy nie mamy świadomości z kim prowadzimy interwencję, spotkanie adopcyjne czy wspólne działanie na wydarzeniu i jakie zostaną wyciągnięte wnioski końcowe wynikające z naszej aktywności.
Tym razem zaproszenie do udziału w projekcie wyniknęło bezpośrednio prowadzonej na szeroką skalę edukacji i przeróżnych projektów z nią związanych, między innymi obejmujących strefę dotyczącą osób dotkniętych chorobami psychicznymi bądź ograniczeniami wynikającymi z upośledzenia.
Miasteczko zdrowia psychicznego to nowy projekt wskazujący przeróżny wachlarz działań terapeutycznych przy użyciu różnych technik, form i także przy udziale zwierząt. Wszyscy szalenie cenimy formy jakie są dostępne by uaktywnić osoby szczególnie te, dla których oferta wolontariacka jest zdecydowanie mocno wąska i oszczędna. W przypadku ludzi i dzieci dotkniętych chorobami genetycznymi, prowadzone terapie, warsztaty i zajęcia mają jeden ważny przewodni motyw: przygotowanie ich do samodzielnego życia w społeczeństwie, w którym mają odnaleźć wygodną bezpieczną dla siebie przestrzeń a nie życie obok poza nawiasem.
W zapomnienie na szczęście odeszły czasy, kiedy to osoby głuche, niewidome, kalekie czy dotknięte zespołem Downa były eliminowane lub wręcz odmawiano im prawa do normalnego funkcjonowania.
Z powyższych względów obecność Kociej Mamy na tym wydarzeniu była dla wszystkich oczywista i czytelna. Koty i ich zbawienny wpływ na emocje, reakcje oraz uczucia, nie raz pomagały lub były bezpośrednim stymulatorem, dzięki którym znikały bariery i bardzo szybko nawiązywały się pozytywne w skutkach kontakty.
Ten projekt jest dla nas nowym doświadczeniem. Jakie będą jego następstwa i czy podejmiemy dalszą współpracę, trudno mi na tym etapie komunikacji rzetelnie ocenić. Zawsze staramy się przyjmować nowe tematy z pełną otwartością i kreatywnością, bo stoimy na stanowisku, że każdą sytuację można pozytywnie przekuć dla rozwoju Fundacji.
To wydarzenie już zapisało się w naszych dziejach, wnioski z przebiegu i naszego udziału zawarła w swoim raporcie nadzorująca całość Katarzyna. W oparciu o jej wytyczne będziemy planować i modelować kolejne takie projekty jeśli, rzecz jasna, napłyną na nie zaproszenia.