Gorąco jest tej wiosny i to nie z powodu aury, a pracy, która na nas spadła w wyniku otrzymania dotacji. Pieniędzy z grantów nikt nie otrzymuje „na ładną buzię”, może i jest w tym fakcie łut szczęścia, odrobina sympatii, ale przede wszystkim liczy się sposób przedłożenia projektu. Kiedyś, kiedy wnioskowało się o pożyczkę czy dotację, należało przedstawić szczegółowy biznesplan, rozpisany kwotowo co do jednej złotówki.
W naszym przypadku nie ma takiej sytuacji. Projekt, który opracowała Daria, jest tylko podstawą do sporządzenia umowy. Dzieje się tak, ponieważ jak rozważyć aktywność Kociej Mamy, żadna inicjatywa nie może być zero – jedynkowa , jednoimienna, dedykowana tylko zdefiniowanej ściśle sferze. Zwykła z pozoru kocia edukacja dzieli się nie dość, że na tradycyjne wykłady, to zawiera też ofertę warsztatową oraz konkursową. Te natomiast są jeszcze bardziej określone. Wykłady prowadzimy w zależności od wieku słuchaczy i dokładnie taka sama sytuacja występuje w przypadku dwóch pozostałych składowych projektu.
Chcąc zrealizować założenia opisane w umowie, jesteśmy zobowiązane przeprowadzić spotkania z czterema tysiącami odbiorców łącznie. Właśnie z tego powodu jesteśmy nad wyraz aktywne w odwiedzaniu placówek oświatowych. Nie jest istotne, czy zbierzemy pulę, zliczając ilość dzieci w szkołach i przedszkolach, w tę liczbę wpisują się wszyscy, którzy będą uczestniczyć w warsztatach plastycznych czy konkursach. Wydatki związane z tą aktywnością wynikają bezpośrednio z woli zgłaszających, więc generowane są na bieżąco.
Nadzór nad realizacją trzyma kilka osób, ja zliczam dusze i umawiam zajęcia, Dorotka – księgowa zbiera wraz z Iwonką faktury związane z dotacją, Emilka pilnuje poprawności grafiki z zaleceniami opisanymi przez grafików w Urzędzie Marszałkowskim. Chcę uniknąć sytuacji, w jakiej znaleźli się inni, kiedy to podpinali pod określony projekt faktury, rażąco odbiegające od potrzeb wynikających z projektu.
Za nami pełne dwa miesiące pracy. Pędzimy z rozmachem na wynik, w maju przekroczymy magiczną cyfrę dwóch tysięcy słuchaczy.
Efektem ubocznym jest zmęczenie edukatorów, ale kocich, z tego powodu poprosiłam wolontariuszki stanowiące trzon ekipy edukacyjnej, żeby zastąpiły mnie, by tym samym dać okazję odpocząć moim kotom. Wszystkie trzy solidarnie uciekły na widok kontenera, był to ewidentny znak, że nawet taki gwiazdor, jakim jest Ytuś, miał już po kokardy głaskania i przytulania.
Umawianie wizyt nadal trwa intensywnie, proszę o pomoc zaprzyjaźnionych kociarzy. Mamy pierwszy raz szansę wykorzystać dotację, by sprawić radość, nie tylko poprzez wizytę kotów.
Czekając na zaproszenia na wspólne przeprowadzenia warsztatów, nie przekreślamy żadnej społeczności.
W ramach przejęcia pałeczki, do biblioteki, w której pracuje zaprzyjaźniona z fundacją od wielu lat Justynka, pojechała Kasia z Grzegorzem.
Działali razem, są w tym cudowni, oboje czują się swobodnie w każdej sytuacji, okoliczności i grupie społecznej. Przekazują wiadomości, które są oparte na faktach, nie wymyślają historyjek na doraźny użytek, a to sprawia, że wszyscy słuchają ich uważnie. Byłam spokojna o recenzję po tych zajęciach. Nic nie wróżyło klapy czy fiaska. Kasia i Grześ potrafią odpowiedzieć na dosłownie każde pytanie, a że trafili oboje do Kociej Mamy w wyniku okoliczności, w których oczywiście uczestniczyły koty, ich opowieść o tym, jak wyglądała droga do fundacji, pokazuje, że nie każdego wita się z otwartymi ramionami. Od dawna selekcjonuję wolontariuszy, zbyt dużo bywało problemów kiedyś z tymi, którym się tylko wydawało, że potrafią wytrzymać tempo, nie zawalać przyjętych obowiązków, być solidarnymi z resztą zespołu i dążyć zgodnie w tym samym kierunku, co reszta, a nie mieszać, szczuć i robić zamieszanie.
W życzliwej atmosferze, przy sympatycznym wsparciu Justynki, opowiadali swoje historie, przekazywali wiadomości związane z opieką, pielęgnacją, a dzielnie towarzyszyła im Ryśka, nasza fundacyjna kicia, która tak urzekła rodzinkę Kasi, iż stała się członkiem rodziny.
To też klasyczne zakończenie prowadzenia domu tymczasowego. Tradycją jest, że koty trudne z racji choroby, kalekie, po przejściach, szybciej skradają nasze serca. Kiedy wolontariusz prosi o adopcję, zawsze bezwzględnie ma pierwszeństwo, kiedy stara się o kalekę. Rośnie mi serce, bo mam świadomość, że nigdzie lepszego gniazda stałego ten kot nie znajdzie.
Ten duet fajnie działa. Oboje żyją z kalekimi kotami, więc doświadczenia dnia codziennego również wplatają się w kocie tematy wykładów.
Kiedy słyszę pytanie, dlaczego właśnie Kocia Mama jest najchętniej zapraszana w odwiedziny, z uśmiechem odpowiadam: Bo my się nie wymądrzamy, nie mądrkujemy, nie kreujemy na chodzące kocie encyklopedie! Dzielimy się spostrzeżeniami, wynikającymi z obcowania w domu z kotami, a przecież każdy dzień jest inny, nie ma dwóch takich samych.
Powielanie czynności oraz odruchów i nawyków pojawia się w działaniu i wypełnianiu obowiązków automatycznie, na przykład w hotelach, schroniskach, klinikach.
Rano przeważnie następuje obchód boksów, podawane są leki, sprzątane klatki i kuwety. Koty nie sprawiają niespodzianek, bo nie mają ku temu sposobności ani okazji. Każdy dzień jest podobny do kolejnego.
Niby jest wykonywana praca opiekuńcza, jednak nie przekłada się ona w żadnej mierze na wiedzę. Możemy tylko rejestrować efekt działania leków w przypadku chorych osobników. Inne wiadomości, jak socjalizacja i komunikacja z innym kotem czy psem, nie są możliwe do określenia, ponieważ klatkowanie wyklucza kontakt. Oddanie takiego kota do adopcji to szalona odpowiedzialność, ja takiej bym się nie podjęła, z uwagi na brak faktycznych danych odnośnie potrzeb kota i jego zachowaniu w wolnej przestrzeni.
Temat dotyczący edukacji to temat rzeka. Nowe zagadnienia nasuwają się same, nie musimy tracić czasu na pisanie konspektów, wystarczy tylko z sercem i odpowiedzialnie realizować wolontariat.
Mam nadzieję, że ta wizyta, po której wszyscy tryskali radością i optymizmem, otworzy drzwi do dalszej współpracy. Mogę się o takie proroctwo pokusić, bo mam w pamięci nasze w przeszłości wspólnie prowadzone projekty.