Z taką sytuacją spotykam się po raz pierwszy. Z reguły darczyńca cieszy się z faktu, iż zostaje wyróżniony, doceniony czy otrzyma od fundacji podziękowanie. Bywa, że osoby pomagają mi, korzystając ze sklepu internetowego, rzadziej jest sytuacja osobistego przekazania. W przypadku, kiedy spotykam się osobiście, mam okazję wręczyć naszą cegiełkę charytatywną czyli kalendarz. W przypadku, kiedy darowiznę przywozi kurier, pozostaje mi tylko przesłać pocztą albo napisać stosowny reportaż.
Kojarzę doskonale każdego pomagającego, mam świadomość, w wyniku jakich okoliczności zawiązała się nasza znajomość. Przeważnie są to sytuacje związane z opieką nad kotem, szukaniem domu lub umieszczeniem delikwenta w banku kotów zaginionych. Finał jest różny, w przypadku dachowca przeważnie uciekinier sam grzecznie do domu wraca, jak zmarznie albo głód mu dokuczy, w przypadku rasowych bywa różnie, zdarza się niestety, że nowy właściciel za nic ma emocje szarpiące poprzednim i zostawia sobie uciekiniera, ciesząc się z faktu posiadania cudaka, który faktycznie spadł mu z nieba. O moralności, etyce, o nagannym zachowaniu nie będę teraz mówić. Fakty same wystawiają laurkę, a mówiąc kolokwialnie, każda karma wraca, a ta zła ze zdwojoną mocą.
W ubiegłym roku, w odpowiedzi na moją pomoc, w ramach rewanżu, o który nie prosiłam i nawet nie marzyłam, pewien pan kupił dla fundacji karmę za niebagatelną kwotę 2 tysięcy. Byłam w szoku, z mojej pozycji nie uznałam, że wsparcie powinno otrzymać aż tak wielką rekompensatę. Jednak człowiek nalegał, a ja wyszłam z założenia, że przecież nie mnie prywatnie wspiera, a pomaga w zaopiekowaniu tych, o które się troszczy fundacja.
Minął rok, zapomniałam o zdarzeniu. Pomaganie bez zobowiązania traktuję jako normalny, przyporządkowany mi obowiązek. Posiadam wiedzę nabytą nie poprzez studiowanie lektur czy wysłuchiwanie cudzych opowieści, a w oparciu o pracę z najtrudniejszymi kocimi osobnikami, chorymi, kalekimi czy niepełnosprawnymi. To ja swoim doświadczeniem dzielę się z wolontariuszkami, pomagając im przełamać opory, ograniczenia czy strach. Doskonale rozumiem wszystkie rozterki, szarpiące emocjami prowadzących domy tymczasowe, to zawsze było i jest najtrudniejsze zadanie wolontariackie.
Było mi miło szczególnie, że moja pomoc nie dotyczyła praktyki czy logistyki, a bardziej dotyczyła sfery emocji i uczuć. Nigdy nie mam wiedzy, z jakim problemem przyjdzie mi się zmierzyć, kiedy opiekun kota kontaktuje się z fundacją.
Mówiąc szczerze, minął rok i zapomniałam o miłym incydencie. Typowe dla mnie. Bardziej skupiam się na pomaganiu niż na odcinaniu kuponów.
Zamieszania wokół swojej osoby robić nie muszę, czynią to za mnie hejterzy i wrogowie. To w wyniku ich aktywności rośnie grono naszych sympatyków, zachęceni zaglądają, czytają i zaczynają wspierać.
Nie umiem nawet opisać zdziwienia, kiedy w tym roku przyszło zapytanie w kwestii wsparcia. Momentalnie skojarzyłam sytuację, problem i osobę, mnie takie fakty nie umykają. Z uśmiechem czytałam zapytanie, czy podtrzymuję zamówienie z ubiegłego roku. Żwirek i karma dla maluszków oczywiście będą w specyfikacji umieszczone, ale po doświadczeniu tego roku, muszę zgromadzić więcej kociego początkowego mleka oraz witamin na podniesienie odporności. Złożyłam zamówienie i zostało natychmiast zrealizowane. Jest mi szalenie miło, że ludzie do mnie wracają. Czują prawdę, oddanie, autentyczną pracę. Nie muszę się sztucznie uśmiechać, mogę być sobą, bo za mną stoją setki ocalonych kotów i podniesionych na duchu z głębi rozpaczy ludzi. Dziękuję za prezent świąteczny, takie prezenty sprawiają, że faktycznie chce się działać.