Odbywają się regularnie każdego roku, to już tradycja, wręcz punkt stały, dokładnie tak jak spotkania urodzinowe. Choć niektóre projekty i wydarzenia zmieniają swoje oblicze i formę, o tyle w temacie sesji nagrodowych nic się przez lata nie zmienia. Sorry, wprowadzam czytelników w błąd, nie zmienia się idea nagrodowa, cel także jest zawsze ten sam, wspólna zabawa i biesiada, zmienne są wizażystki, scenografki i fotografki.
Konwencja jest stała. Wybieram przestrzeń generalnie prosząc o gościnę wolontariuszkę lub przyjaciela fundacji. Trzeba pamiętać, że logistyczne przygotowanie sesji, to szczególnie dla mnie ogrom niespotykanych atrakcji wynikających z dziejących się przy okazji okoliczności. Do końca, do momentu spotkania, nigdy nie wiem z jaką alarmującą wiadomością otrzymam telefon.
Mając tak liczne stadko wybitnych wolontariuszek, drżę przed ich pomysłami, ponieważ co rusz któraś z nich potrafi tak mnie zaskoczyć, że tracę zdrowy rozsądek. Z ręką na sercu przyznam, że są to niezłe kierowniczki zamieszania, godne w każdym calu moje następczynie.
Fotografek związanych z sesją było kilka. Każda pracująca w innym stylu, ale wybitna w swojej dziedzinie. Każda z nich patrzyła specyficznie na moje wolontariuszki, bardziej dbając o warsztat niż pamiętając, że sesja jest nagrodą, która nie może dokumentować uszczerbków czy mankamentów urody. Pracujemy zgodnie tworząc kocią rodzinę wspierając się i troszcząc wzajemnie, jednak wiadomy jest fakt, że na wolontariat nie stawiają się osoby wpisujące charakterem czy wyglądem w określony szablon. Nie oczekiwałam nigdy od fotografów wielogodzinnej pracy by zdjąć zbędne kilogramy czy wydłużyć modelce nogi, ale solidarności kobiecej, która powinna eliminować pozy, które uwydatniają mankamenty zamiast tuszować. Zapraszam wizażystki, by ukryć pewne defekty, a nie by je podkreślić. Swego rodzaju niechlujstwo fotografów przekuło się na moją złość. To nie ja powinnam ustawiać modelki czy sprawdzać elementy scenografii.
Efekt mógł być tylko jeden, przekazanie zadania Emilce. Szczególnie zniesmaczona byłam po ostatniej sesji, podczas której fotograf zachowywał się nie jak profesjonalista, a lis w kurniku, buszujący w poszukiwaniu zdobyczy.
Rozumiem doskonale, że w towarzystwie tylu fajnych dziewcząt można stracić głowę, ale przecież w każdej pracy obowiązują jakieś normy, zasady i standardy.
O ile tym razem szybko i bez zamieszania sporządziłam listy obecnych, ustaliłam miejsce wydarzenia i transporty, kłopot powstał z zaproszeniem wizażystki. Regularnie od lat obowiązek ten przypadał Anetce, jednak z powodów osobistych nie mogła w sesji uczestniczyć. Mnie też goniły terminy i pogoda, więc nie mogłam czekać aż dziewczyna mi poda jakiś sensowny termin. Nic wyjątkowego nie było przyczyną nieobecności, czasem życie tak się układa, że wymusza na nas pewne decyzje.
Działając w trybie wolontariatu, dokładnie zgodnie z ideą rozpoczęłam poszukiwanie kontaktu do osoby, która zdecyduje się zastąpić Anetkę. Nawet nie sądziłam na jakie napotkam trudności. Rozmowy, które przeprowadziłam wywołały u mnie niesmak, złość i zdziwienie. Praca z fundacją i dla fundacji, to nie tylko aktywność zawodowa, to z naszej strony w zamian przede wszystkim idąca na wielu płaszczyznach promocja i reklama, kompletnie bezpłatna. Rozmowy dotyczące honorarium normalnie doprowadziły mnie do szału, momentalnie wiedziałam, że nie mam do czynienia w każdym przypadku z profesjonalistką, a z domorosłym pacykarzem. Mam świadomość, że istnieje nisza, z której chętnie korzysta wiele osób przebywających na urlopie macierzyńskim, zasiłku czy nawet prowadzi tego rodzaju firmy, jednak kompletnie nie zrozumiały ani sensu, ani formy oczekiwanych od nich usług.
Potraktowały mnie komercyjnie, zapominając nie tylko o profitach, ale i zniżkach wynikających z faktu, iż w jednym miejscu mają nie jedną klientkę, a kilkanaście, co już kwalifikuje się do rabatu.
Poza tym makijaż nie był z rodzaju ślubny czy wieczorowy, to miało być tylko delikatnie schowanie defektów albo podkreślenie walorów. Makijaż sesyjny to przede wszystkim delikatna poprawka, a nie typowa wielowarstwowa szpachla. Kolejna zasada też dość istotna, to totalna dowolność w wykonaniu makijażu. Nie określam stylu, doboru czy czasu trwania, oczekując od wizażystki umiejętności czytania twarzy modelki.
Dosłownie mówiąc moim slangiem, prawie buty zjadałam. Nawet nie przypuszczałam, że trafię na takie dziwaczne przypadki. Na szczęście nigdy nie zostawiam zadania na ostatnią chwilę. Z pomocą przyszła mi Joanna. Mimo, iż od kilku lat mieszka na stałe we Francji, nie odcięła korzeni od fundacji. Nadal pracuje, tylko nie jako typowy dom tymczasowy, a nadzoruje płynność adopcji na stronie Kociej Mamy. Sama będąc osobą wielu talentów, obraca się w artystycznym wielobarwnym towarzystwie. To ona właśnie podsunęła mi cudowny duet matkę i córkę, które rewelacyjne i biegłe są właśnie w temacie makijażu. Przyjmują zlecenia od producentów filmowych i teatralnych, będąc świetnymi charakteryzatorkami potrafią szybko i idealnie przygotować aktora do sceny, występu czy wywiadu.
Żadne tam wielogodzinne spotkania nie mogą być brane w takim fachu pod uwagę. Ostrzelane w pracy, wykonują zadanie w niespełna dwa kwadranse. Już po pierwszych słowach wiedziałam, że otrzymałam kontakt do właściwych osób. Rozumiałyśmy się w lot. Pasowały nam wszystkie aspekty związane z projektem. Akceptowały moje propozycje, kierowane chęcią poznania nas od kuchni, zrozumienia i poczucia atmosfery, o której już chodzą niesamowite opowieści. Im nie zależy na promocji i reklamie, nie liczą na wielki zysk. Są na takim etapie zawodowym, że mogą czasem pracować prawie charytatywnie. Właśnie chyba takie pojmowanie pracy bardzo nas do siebie zbliżyło. Fundacja także nie zawsze kieruje się wyłącznie korzyścią finansową, niekiedy wchodzimy w interwencje, które z założenia są tylko obciążeniem, a inne profity równoważą wydatki. Czasem strata przekuwa się na zysk.
Moje przypuszczenia się spełniły. Zarówno z Izą jak i Zuzią, momentalnie złapałyśmy wspólny język. Dziewczyny mega uzdolnione, patrzyły na twarz i nakładały subtelny tylko makijaż. Spasowałyśmy się we wszystkich płaszczyznach, nie było żadnej bariery, tremy czy zawstydzenia. Rozmowa dotykała przeróżnych tematów, fundacyjnych, rodzinnych, zawodowych.
Obie dziewczyny były w szoku. Blanka, w roli gospodyni była przekochana. W jej domu czułyśmy się jak u siebie, nie jak na wizycie. Jak zwykle, tradycyjnie każda przygotowała smaczne potrawy, więc oprócz pracy i modelingu, był także czas na wygłupy i biesiadę. Tradycyjnie zabawiałam towarzystwo śmiesznymi historyjkami oczywiście związanymi z Kocią Mamą. Cieszę się, że poznałam nowe osoby, bo jest to rozwojowy a nie jednorazowy kontakt. Sesje przeszły. Tym razem jestem w 100% szczęśliwa. Oprócz dobrej zabawy praca toczyła się właściwie. Tym razem nie byłam nadzorcą, nie musiałam dyskretnie pytać, czy wolontariuszka dobrze się czuje w danej stylizacji, ponieważ nikt nic nam nie narzucał, a one pomagając jedna drugiej, dbały tylko o to, by wywołać uśmiech na buzi koleżanki.
Czekamy na efekty pracy Emilki, nic ją nie goni, nie napiera, ponieważ w tym roku jej rolę fotografa zza kulis przejęła nie tylko sama Bożena. Dlatego, że mają przedsmak, czekają grzecznie. Mądre mam dziewczyny, wiedzą jakie klimaty są miodem na moje serce i jakie zdjęcia przy danym wydarzeniu są nie tylko ważne i pomocne, ale dokumentują jakie faktycznie jesteśmy prywatnie. Za rok odbędzie się kolejna!