Lubię zioła, doceniam ich szerokie spektrum działania, walory lecznice, relaksacyjne, smakowe i cieszące oko kompozycje artystyczne z nich zrobione.
Od kilku lat trwa moda na przydomowe zielniki, na mini ogródki czyli doniczki zdobiące nasze parapety. Zioła są ozdobą każdej rabaty, kwitną przecudnie, jeszcze piękniej pachną. Niepowtarzalny jest aromat unoszący się w takim ogródku. Dodają wykwintności potrawom, chętnie korzystamy stosując je jako doskonałe przyprawy.
Wspomagają organizm w zwalczaniu infekcji, są zalecanym także przez lekarzy uzupełnieniem medycznej terapii.
Tradycją jest, że z pozoru proste wydawanie wyprawki na DT jest czasem na szybką wymianę informacji, przekazem i wymianą istotnych w pracy wiadomości. Skala i natężenie tych działań podwaja się w chwili, gdy do siedziby zawita któraś z Koordynatorek, Zarządu bądź Rady, wtedy relacje są już prowadzone niezwykle intensywnie.
Między workiem żwirku a paczką karmy z reguły dziewczyna opowiada o problemach, przekazuje informacje odnośnie zdrowia kota, dzieli się pomysłami jak zdobyć sponsora i wsparcie. Tym razem zawitała do mnie Aneta. Przyszła kiedyś po kota, podpisała adopcję Ramzesa, minął jakiś czas i wróciła, oświadczając krótko w sobie typowym stylu: „Mam chęci, mam wiadomości, jestem mobilna, może się przydam!”
Dziewczyna czynu, akcji! Szybko przeszła wszystkie szczeble wtajemniczenia w pracę Kociej Mamy, ominęły ją tylko łapankowe interwencje. Sprawdza się jako kreatywny DT tymczasowy dla kotów chorych i trudnych, sprawnie działa w kontakcie, szybko i trafnie wyciąga logiczne wnioski, więc czas jakiś temu poprosiłam ją by została członkiem Zarządu.
– Dzwoniła pani spod Łodzi, chce nam kotkę przekazać, bo w przyszłym tygodniu leci do Kanady, dość marnie nakreśliła swoją sytuację bytowo- finansową, kiedy poruszyłam kwestię wsparcia.
Dość dziwnie zachowanie w zestawieniu z podróżą za ocean i wiekiem pani, wątpię by była to podróż w celach zarobkowych. Zdziwiło mnie zachowanie Anety, raczej rzadko bywa podejrzliwa, coś jednak tym razem sprawiło, że zwątpiła w szczerość rozmówczyni.
– Wiesz, trudno nam przygarnąć wszystkie koty z okolicznych wiosek, tym bardziej, że kończy się sezon na urlopy i działki,takich próśb i interwencji będzie coraz więcej. Opisz wszystko na grupie – rzuciłam pakując kocyki do budy, w którą wyposażyłam Anety enklawę. Karmi i troszczy się o okoliczne zamieszkujące na dziko koty.
Wieczorem zgodnie z umową pojawił się opis interwencji, a rano na pocztę przyszedł mail. Czytając obie wiadomości, powróciła rozmowa sprzed kilku tygodni, to nazwisko, które widniało w podpisie pomogło mi rozszyfrować na pozór trudną układankę.
– Wszystko się zgadza – napisałam dziewczynom – O tej kotce słyszałam już od kogoś innego. Dzwonił jakby z protekcją, w tym przypadku kompletnie niepotrzebnie, sam wygląd kotki wymusza na mnie decyzję, nie może u nich dłużej zostać, bo zwyczajnie padnie, albo zgnije żywcem.
Zdjęcia kotki przeraziły mnie. Zmiany na skórze spowodowane przewlekłym nieleczonym kocim katarem, świerzbowcem uszno- nosowym, cud, że jeszcze nie oślepła od tej infekcji.
– Pani przemywała małej oczy rumiankiem… – uświadomiła mnie Aneta.
„Bardzo pięknie” pomyślałam wściekła wiedząc, jakie pani ma kontakty i koneksje.
Kiedy podczas rozmowy ustalałam lecznicę, którą przygotowałam by w niej hospitalizować interwencyjną kotkę, bardzo byłam chłodna, specjalnie zbudowałam mur stopując próby wyjścia poza oficjalną rozmowę. Nie byłam wyrozumiała, ani miła, nie siliłam się by cokolwiek pani ułatwić. Zamykałam kolejne furtki, za którymi próbowała się skryć. Nie przyjmowałam do wiadomości żadnych tłumaczeń. Nie mogłam zrozumieć dlaczego tak światowi i wykształceni ludzie nie pojechali z małą do lekarza. Nie robił na mnie wrażenia dystyngowany ton głosu pani, kiedy wygłaszała hymny dziękczynne pod moim i fundacji adresem.
Wyznaczyłam wielkość wsparcia, co zostało przyjęte z wyraźną ulgą i po chłodnym pożegnaniu odłożyłam telefon, oburzona, odrobinę zniesmaczona, przerażona dwoistością natury niektórych ludzi.
– Mam kotkę, Boże, skąd Ty ją wywlokłaś? – Agnieszka z Pupila totalnie w szoku opisywała stan wygłodzenia małej – Ile ona się błąkała? Kiedy ostatni raz jadła? Ona nam palce gryzie, tak rzuca się na posiłki.
– Pani opiekowała się Nią od ponad miesiąca…
– Mnie powiedziała, że wczoraj ją znalazła…
– No to resztę dośpiewaj sobie sama – rzuciłam kompletnie rozgoryczona – Mało, że nie zdobyli się na wizytę u weterynarza, to jeszcze ją głodzili, no wprost mistrzostwo świata!
Wszystkich, którzy chcieliby wspomóc leczenie kotki Rumiankowej, zapraszam do wsparcia zbiórki.