Nawet przez moment nie sądziłam, że w czasie pandemii będę tyle pisała hymnów pochwalnych dla moich Przyjaciół i Znajomych. Mimo nakazu izolacji i zakazu odwiedzin, ruch mam na tej mojej Pryncypalnej, jak w starych czasach w weekend na Piotrkowskiej.
Zewsząd płyną zapytania: Iza, jak sobie radzisz z Fundacją?
Wzruszona ich troską, odpowiadam zgodnie z prawdą, staram się nie zwariować, działam, na ile mogę. Dla mnie nic się zbytnio nie zmieniło. Kurierzy fundacyjni krążą w zasadzie normalnie, domy tymczasowe są pod opieką, dziewczyny zaopatrzone w maseczki i rękawiczki podejmują interwencję, łapią koty na zabiegi. Nie schowała się Fundacja, nie zaprzestała normalnej pracy.
Ogłosiłam tradycyjną zbiórkę w bibliotece, po dyżurze podjadę, spożytkujesz te puszki- melduje Justynka.
Już nawet nie liczę ile lat mi pomaga. Stanęła do wspierania, kiedy zaczynała pracę, teraz synek już do szkoły lata. Czas płynie, a Ona wytrwale pomaga, mega sprawa.
Cóż mam powiedzieć, na okoliczności, w których znaleźliśmy się nie z naszej winy, nie mamy żadnego wpływu, nie pozostaje nam nic innego jak tylko zachować rozsądek i spokój. Ale reakcje moich bliższych i dalszych znajomych ocierających się czasem o Fundację albo tych, obserwujących działania, pokazują mi niezbicie, na kogo można liczyć w kryzysie.
Ludzie wyciągają do mnie ręce, różnią się one diametralnie. Na jednych jest serce i pomoc dla Kociej Mamy na skalę własnych możliwości, a inne oczekują, że to ja mam monopol na pomaganie w każdej sytuacji.
Przyrzekam, że staram się z całych sił zapewnić komfort pracy moim Wolontariuszom, by ani Oni, ani koty, nie cierpiały w wyniku dość specyficznej sytuacji. Nie można się na mnie gniewać, ani mieć żalu, że moja Fundacja i moi oddani kotom karmiciele są dla mnie priorytetem.
Wdzięczna Justynce i społeczności skupionej wokół Biblioteki Pedagogicznej w Łodzi obiecuję: kochani, całość przekazanej zbiórki zjedzą ze smakiem nasze koty.