Tym razem będzie o Kasi.
To też już tradycja znamienna dla Kociej Mamy, że wracam przy okazji pewnych zdarzeń do przypomnienia jakie były wspólne początki. Nie ma opcji, bym zapomniała w jaki sposób i od kogo dostałam chętną do pracy wolontariuszkę.
Krysia wpadła do Fundacji akurat w mój obiad, od zawsze, kiedy gotuję pomidorówkę Ją wspominam.
Ania przyszła pożyczyć klatkę – łapkę w sobotę jakoś po południu, wylądowała w mojej kuchni pomagając robić szaszłyki na wieczorną proszoną kolację, przy okazji pobierała naukę, jak się dzikie łapie.
Emilkę poznałam przy okazji zawodowych działań i tak powstał duet od reklamy i marketingu.
Dziewczyny przychodziły, by otrzymać pomoc, dostawały wsparcie, rzadko odchodziły, są nadal częścią Kociej Mamy, moją podporą. Przeszły krok po kroku poszczególne szczeble i dalej już same działają ucząc i prowadząc kolejne, wspierając, doradzając. Mam na myśli Monikę, Dorotę, Renię, Anię.
Mało kto wie, że Basia pisała pracę magisterską o Fundacji. Kiedy zapytała o zgodę, prawie padłam z wrażenia, nie wiem czy byłam bardziej dumna czy wzruszona, ale faktem jest, że byłam szalenie zaskoczona ale i ogromnie szczęśliwa.
Wtedy po raz kolejny zrozumiałam, że idę dobrą drogą nie godząc się na minimalizm, na bylejakość, że mam rację podnosząc porzeczkę i standardy, bo są na szczęście w tym skomercjalizowanym społeczeństwie istoty, które potrzebują do życia właśnie takiej przestrzeni – bez kłamstwa, mataczenia, szykan, rywalizacji gdzie słowa mają autentyczną wartość i przekuwają się na fakty, obietnice są spełniane, a decyzje zapadają jasne i czytelne.
W życiu panuje równowaga. Nie ma innej opcji. Przychodząc na wolontariat każdy ma ten sam start i pakiet mojej ufności, co z tym fantem uczyni, jak wykorzysta, jest jego wyborem.
Publiczną tajemnicą jest, że mam uczulenie na kłamstwo i wszelkie objawy braku koleżeństwa.
Od kilku lat trwa kompletnie inny podział ról i zadań niż panuje to w innych organizacjach.
Mnie się nie dokłada obowiązków, wręcz je odbiera, bowiem muszę mieć czas, by nadzorować pracę Kociej Mamy.
To jest przeogromny wielofunkcyjny twór, którego macki dotykają przestrzeni, o których kiedyś nie mogłam marzyć. W tym momencie analizując wszystkie aspekty działania Fundacji jesteśmy chyba w najlepszej kondycji. W żadnej dziedzinie nie rejestruję deficytu.
Dziewczyny wymyślają nowe formy aktywności, są jak ja ciekawe nowych narzędzi i starają się je wykorzystać do fundacyjnych celów, zawsze mogą liczyć na aprobatę oczywiście świadome, że
realizacja jest po ich stronie.
Basia działa na fundacyjnej poczcie, wystawia cele na ratujzwierzaki.pl – jest to forma pozyskiwania zasobów na trudne operacje i skomplikowane leczenia.
Kiedyś pracowała też na Instagramie, aledkąd na świecie pojawił się Michaś, bycie mamą to priorytet.
Aktywność na Instagramie zawisła na moment w próżni. Jakość nie było chętnych, by przejąć Basine zadanie.
Swoim zwyczajem nie naciskałam. To też odróżnia mnie od typowych szefowych, nie znoszę podkręcania atmosfery, agitacji czy zachęcania do rywalizacji. To są krótkowzroczne działania bez szansy na sukces.
Dzięki kociemu zbiegowi okoliczności do Fundacji dołączyła Kasia.
Momentalnie odnalazła się w grupie, wpasowała w drużynę edukacyjną jednocześnie pobierając nauki i instrukcje od Dorki jak prowadzić właściwie DT.
Dorka sama niedawno była na Kasinym etapie, szkolona przeze mnie i Monię, to także jedna z zasad obowiązujących w Kociej Mamie, maksymalne wsparcie na każdym polu działania. Nie ma działania według własnego pomysłu, dzięki temu właśnie jest porządek i idziemy w rozwój.
No i doczekał się wreszcie Instagram.
Kasia ma chęci, ma potrzebę, a co najważniejsze – ma wizję roli jaką ma spełniać obecność profilu na portalu.
Sytuacja rozwiązała się sama.
Tak jak w przypadku edukacji, odkąd pojawiła się Renia i odnalazła w tym, dość trudnym od strony komunikacji, temacie. Przejęła mój obowiązek, bez żalu stanęłam krok za Nią oddając Jej pierwsze skrzypce.
Są pewne formy i działy pracy Kociej Mamy, na które na praktycznie nie mam wpływu.
Zależą wyłącznie od predyspozycji ale i świadomości wolontariuszki, jak mocno i wielofunkcyjnie przekuwa się ich solidna praca na ogólną naszą kondycję, a w szczególności na możliwość ratowania kotów.
Umiem zabiegać o pomoc, potrafię zarządzać ludźmi, ale najważniejszą bezpośrednią reklamą Fundacji są wolontariuszki budujące naszą opinię podczas spotkań bezpośrednich oraz te pracujące w „dziale promocji„ czyli na popularnym Facebooku i Instagramie.
To od ich taktu, wyczucia, pomysłu, sumienności zależy opinia, jaką wyrobią sobie o Fundacji internauci, dlatego tak ważna jest praca Ani, Weroniki, a teraz też Kasi.