Wypadki i zgony są wpisane w naszą codzienną pracę. Ten reportaż jest dowodem i zarazem przykładem, że w tej fundacji nie zamiata się pod dywan żadnych tematów, nawet jeśli nie do końca są dla nas miłe czy wygodne. Wolontariat wymusza pewne odruchy, które powinny być bezwarunkowe: solidarność grupową, dbałość o interesy fundacji, a przede wszystkim szczerość i uczciwość w każdej dosłownie sytuacji. Nie ma tematów, nad którymi przeszłabym do porządku i odłożyła ad acta, szczególnie jeśli problem dotyczy odejścia kota za Tęczowy Most.
Pracując z dzikimi kotami, elegancko zwanymi środowiskowymi, nigdy nie wiemy jaki osobnik nam się trafi do opieki.
Codziennie targają nami dylematy, jak się zachować, którą wybrać opcję szczególnie, kiedy pod opieką mamy matkę zabraną z komórek czy krzaków wraz z gromadą nowonarodzonych dzieciaków.
W tych przypadkach nie ma sztywnych kanonów, nie ma instrukcji krok po kroku, zwyczajnie, każda kotka jest inna i inaczej reaguje na zmianę otoczenia, środowiska, szczególnie ograniczenia wolności.
Zada ktoś pewnie pytanie, dlaczego w ogóle zabieramy te matki, czy nie mogą spokojnie wychować dzieci, a potem nam przypadnie zadanie cały pakiet odłowić. Takie rozwiązanie sprawdza się w przypadku łagodnych przewidywalnych kotek, ale kiedy trafimy na furię, która wyprowadza i ukrywa dzieci, a porzuca w okresie, kiedy i one mają wpojoną wrogość do ludzi, nie ma lepszej opcji, niż zgarnąć całość i mieć kontrolę nad ich dalszym życiem. Kotka po połogu przez kilka dni pilnuje bacznie dzieci, wtedy łatwo można ją odłowić zabierając na dom tymczasowy razem z gniazdem. W przypadku, kiedy jest szalejącą bestią, mieszka z dziećmi sześć tygodni w kennelu grzecznie je karmiąc, potem wprowadza się rutynowe kroki, maluchy idą do przedszkola, a mama na zabieg i zwraca się jej wolność. Tylko czasem problem rodzi się sam. Zabieramy ze środowiska z pozoru dziką kotkę, a ona zamiast nas atakować jest grzeczna, spokojna i miła. Wtedy zaczynamy mieć wątpliwość, czy faktycznie dobrze postępujemy ograniczając jej wolność. Kotki potrafią uśpić czujność, rozczulić i zmylić, jednak nie możemy wszystkich przypadków traktować schematycznie.
Elena, młoda kotka matka, zabrana została podczas rutynowej interwencji. Nie pojechała do schroniska, bo tam automatycznie straciłoby życie jej malutkie dziecko.
W domu tymczasowym nie wzbudzała żadnych podejrzeń co do stanu zdrowia. Incydent, który się przydarzył wywołał śmiertelną infekcję. Tak naprawdę nie wiemy, czy kluł się FIV czy inne paskudztwo, białe krwinki rosły w kosmicznym tempie.
Dosłownie natychmiast trafiła pod opiekę specjalistów. Informowana byłam na bieżąco o rozwoju sytuacji. Nikt nic nie zaniedbał, nie zlekceważył, nie ukrył. Wszyscy łączyli siły w ratowaniu życia.
Przy okazji tej kotki, natychmiast echem jak bolesny bumerang, wróciły do mnie wspomnienia o okolicznościach śmierci innego zwierzaka. Tajemnica osnuta mrokiem fałszywych, kłamliwych, przemycanych przy okazji nie do końca wiarygodnych informacji, spowodowała kompletną utratę wiarygodności, ale i dość mocno podważyła kompetencję. Tylko winny kryje się za obłudą, tylko winny swoje zaniedbanie przerzuca na innych, uciekanie od szczerej rozmowy, nie jest najlepszym rozwiązaniem, bo utwierdza mnie tylko w mocnym przekonaniu, że jakikolwiek dialog unikany jest z rozmysłem ze strachu przed ujawnieniem prawdy.
Dwie śmierci, a jak różne sytuacje. Kasia, która jest laikiem, momentalnie podniosła alarm stawiając wszystkich w pogotowiu. Mnie męczy śmierć tamtej kotki, pytania bez odpowiedzi, ale jak znam życie prawda i tak ujrzy światło dzienne, wszystko jest tylko kwestią czasu i wcale nie muszę o to mocno zabiegać. Tak już jest, że w najmniej odpowiednim momencie otwierają się bezlitośnie drzwi i prawda wylewa się jak lawa po drodze czyniąc porządek.