Ten rok jest pełen ciekawych transformacji, które finalnie przekładają się na niesamowity progres Fundacji. Takiej intensywnej pracy nie rejestrowałam od kilku już lat.
Jestem przeszczęśliwa, ponieważ kwitnie edukacja, moje oczko w głowie!
Pełne półki pozwalają wesprzeć karmicieli związanych z Fundacją, z czego szalenie się cieszę, gdyż, jak to u nas, nic się nie zmarnuje! Przedszkola i szkoły stoją w kolejce, czekając na spotkania, Katarzyna umawia już terminy na kwiecień!
Kolejną istotną korzyścią poedukacyjną, oprócz sowitej zbiórki karmy, z którą spotykam się niemalże po każdym wykładzie, jest fakt, że odwiedzone przez Fundację placówki same zgłaszają nowe projekty dalszej współpracy. To, o co kiedyś musiałyśmy prosić, sugerować, zabiegać, teraz oferowane jest nam w ramach rekompensaty za pracę, ale i z chęci wsparcia nas w działaniu. Dlaczego tak się dzieje? To proste. Mniej skupiamy się na szablonowym, zgranym już trybie prowadzenia lekcji, bardziej zaś na promowaniu wolontariatu, opowieściach o typowych, ale i trudnych interwencjach oraz, co jest najciekawsze dla naszych słuchaczy, zapoznaniu ich z rezultatami naszej pracy.
Kilka lat temu rozpoczęłyśmy dość trudny, a zarazem ważny i nowatorski projekt, a mianowicie cykl wykładów o tematyce kociej w ośrodku dla osób dotkniętych chorobą Alzheimera. Wszelkie obawy związane z podjęciem tej aktywności, zostały rozwiane z czasem, kiedy to dostrzegliśmy, jak ważne i pomocne w leczeniu są spotkania z Kocią Mamą. Obecnie nasze wykłady przypominają bardziej towarzyską wizytę u miłych znajomych niż zajęcia edukacyjno- motywujące.
Problem ludzi dotkniętych chorobą otępienną mózgu, na szczęście dla nich i ich rodzin, przestał być traktowany jako temat wstydliwy. Nowe ośrodki pobytu powstają w różnych punktach miasta, wyposażone są, w zależności od stanu przyjmowanych pacjentów tak, by zapewnić im maksymalny komfort, ale także prowadzić terapię, wspierającą działanie leków.
Każde środowisko ma swoją pocztę pantoflową. Rozsyła ona dobre i złe wiadomości i opinie, a bywa, że i małe i duże plotki. Jest to sytuacja normalna i wcale nie naganna, często poczta pantoflowa jest czynnikiem motywującym do samodzielnego zapoznania się z tematem i bywa zachętą do zbudowania własnego zdania, w wyniku bliższego przestudiowania zagadnienia.
Właśnie ta poczta była inspiracją do zaproszenia Kociej Mamy do kolejnej, dość nietypowej placówki medycznej, mieszczącej się na Retkini. Któregoś dnia, kilka miesięcy temu, jakoś pod wieczór, odebrałam intrygujący telefon. „Dzwonię z Ośrodka Dziennego Pobytu, organizujemy Filię tego, który już działa na Przybyszewskiego, skierowała nas do pani terapeutka w nim pracująca, opowiadała same superlatywy o waszej metodzie pracy z ludźmi dotkniętymi chorobą otępienną.”
„O matko, jeszcze jedni..”- wyrwało mi się- „Trochę ciężko mam z terminem.”- próbowałam zniechęcić, rzecz jasna zgodnie z prawdą, bo terminarz miałam zajęty do końca roku!
„Dostosujemy się, jesteśmy gotowi przyjąć każde warunki, proszę tylko nas choć raz odwiedzić.”
Coś w głosie, w tonie, w stylu prowadzenia rozmowy, nie pozwoliło mi odesłać pana z kwitkiem. Wiedząc, że wchodzę w Kasi kompetencje, że zaburzam plan spotkań, że dokładam sobie dodatkowej, nie planowanej pracy, sięgnęłam po kalendarz wertując kartki w poszukiwaniu wolnego dnia. Pierwszy wolny był dopiero w grudniu, ale to nie stanowiło dla nich przeszkody.
Czas płynął błyskawicznie, każdego tygodnia prowadziłyśmy po dwa zajęcia. W międzyczasie dochodziły te spod lady, generalnie u dzieci wolontariuszek, kiedy wiadomo, że szefowa być musi.
Nadszedł grudzień i ostatnie kocie spotkania. Pewnego słonecznego dnia pojechałyśmy z Gosią i Iwanem do Ośrodka na Retkini. Jak zwykle, nie ustalałam planu wykładu. Wolę intuicyjnie wybrać temat, kiedy poznam czekającą na mnie społeczność.
Powiem tak. Popełniłabym szalony błąd, gdybym odrzuciła zaproszenie i nie o zbiórce karmy tym razem myślę. Dzięki temu, że mimo przedświątecznego zamieszania, udało mi się wykroić godzinkę i pobyć z tymi ludźmi, dostałam najpiękniejszą nagrodę za swoją pracę, cudowne i niczym nie inspirowane podziękowanie za kocią edukację.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy tuż po powitaniu, na widok mój i Iwana, dwoje pacjentów zamiast oklasków zaczęło kręcić młynki rękoma na powitanie! Nikt im tej formy sygnalizowania pozytywnych emocji w obecności kotów nie przypominał owego dnia, jeszcze nie zdążyłam o niej wspomnieć, ta dwójka pamiętała o tej formie radości z zajęć, na które uczęszczali w poprzednim ośrodku. Niesamowita sprawa!
I wszystko w tym temacie. Oni ucięli jakiekolwiek rozważania odnośnie zasadności prowadzenia takich zajęć. Jak na skrzydłach prowadziłam wykład, co chwilę z radością patrząc na moją cudowną dwójkę. Chorzy byli bardziej skupieni na kocie i jego urodzie, a terapeuci i cały personel pomocniczy na kocich opowieściach. Uśmiech nie schodził im z twarzy. Już wiedziałam, że będę do nich wracać! Warto było czekać, dla Nich! Opinia terapeutów była jednoznaczna. Sprawiłam, że chorzy serdecznie się śmiali! Wyrwałam ich z apatii! Niesłychana sprawa!
Uprzedzając pytania, wyjaśniłam, że częściej niż raz na kwartał nie zdołam ich odwiedzać. Pan, który sprawił, że do tego Ośrodka zawitałam, podsumował, że umiem czytać w myślach!
To miejsce to dobre fluidy, wspaniała energia i niesłychanie pozytywne emocje. Iwan, który generalnie kaprysi na spotkaniach z dziećmi, często odmawiając współpracy, tym razem był jakby podmieniony. Chodził między słuchaczami, zachęcał do głaskania, wskakiwał na kolana i nawet robił baranki.
To jeszcze jedna, niesamowita opowieść do zbioru tych, które tworzą zacną historię dziejów Kociej Mamy. Już wiem jaki będzie miała początek. Jak to z pozoru zwykły gest kręconego dłonią młynka sprawił, że niby zwyczajna, codzienna, wolontariacka praca ,nabrała szczególnego sensu i wymiaru!