Kiedy internet dopiero nabierał rozmachu jako forma przekazu i promocji, najwięcej kociaków i kotów wydawałam dzięki tzw. marketingowi szeptanemu! Całe Chojny wiedziały, że późnym latem, jesienią aż do zimy, w moim domu mieszkają koty czekając na swoich ludzi. Potem fama rozeszła się po Łodzi. Nigdy nie narzucałam się adopcją, nie namawiałam gorliwie, nie wpychałam, nie straszyłam, że jak nie będę miała chętnych oddam kociaki do schroniska!!!
Weryfikacja zawsze była na stałym poziomie. Mając nawet 12 smarków nie byłam w stanie oddać żadnego pochopnie, bez wewnętrznego przekonania, że jedzie do najlepszego domu.
Zbyt dużo mam zajęć, zadań i obowiązków, bym mogła pozwolić sobie na przechodzone noce, na wyrzuty sumienia, na bezsenność wywołaną niepewnością wynikającą z podjętej decyzji. Znam siebie, swoje emocje i reakcje.
Szarżować mogę swoją osobą, zdrowiem, odpoczynkiem, pracą. Świadomie wstaję o 5 rano, piję kolejną kawę, przyjmuję następstwa zbyt szybkiego trybu życia, ale jestem kowalem swego losu. Tylko ja modeluję swoje życie, dbając o rodzinę, przyjaciół i oczywiście o koty. To samo od zawsze powtarzałam pracującym ze mną dziewczynom: „Tak wydaj kota, abym potem nie słuchała płaczu. Masz mieć 100 % pewności, że ta właśnie osoba zadba o mruczka najfajniej, w tym aspekcie nie przejmę za Ciebie odpowiedzialności. Mogę doradzić, ale nie decydować.”
Nie zliczę ilu zawiedzionych odeszło nie adoptując ode mnie kota. Zasada starannej weryfikacji, mimo, że w porównaniu do innych organizacji, mamy na pokładzie najwięcej kotów, nie przekłada się na zastój adopcyjny. Wbrew pozorom nasza postawa wzbudza akceptację, podziw i szacunek. Wymagania gwarantujące podpisanie umowy adopcyjnej też nikogo już nie dziwią, a nawet zyskujemy sympatyków, którzy „reklamują” nasze futrzaki.
Obecnie kociaki oddajemy korzystając z różnych form. Najpopularniejszą jest ogłoszenie na stronie internetowej, w mediach społecznościowych i na kilkunastu portalach, pomagają nam weterynarze z współpracujących lecznic i ludzie, którzy mają od nas swoich mruczących przyjaciół.
Wspierają nas sklepy zoologiczne. Kiedyś koty miały swoją przestrzeń w sklepie Leopardus, kiedy zmieniła się polityka firmy, organizowane są wyłącznie zbiórki karmy. Teraz z okazji urodzin sklepu, zaproszono nas, byśmy zaprezentowały nasze koty.
Dziewczyny skorzystały z tej formy, ale każdą adopcję sfinalizowano w domu tymczasowym, po odbyciu rzetelnej rozmowy przekazującej wiadomości dotyczące kota.
Dorota z Joanną pokazały klientom swoich podopiecznych, traktując tę aktywność bardziej w kategorii marketingowo – edukacyjnej.
Pomogłyśmy przy okazji osobom, które na kocim polu działają samodzielnie i nie są związane na stałe z żadną organizacją. Kocich wolnych strzelców wspieram w myśl zasady, że najważniejsze są koty i jeśli mogę przyczyniam się do ich dobra, ale nie decyduję się na bliższą współpracę wiedząc jak trudno poprawnie ułożyć z nimi relacje.
W Kociej Mamie panuje kilka żelaznych zasad: najważniejsze to prawo do ciszy w pełnieniu wolontariatu, odpoczynku i relaksu z rodziną. Każdy kto zakłóca ten porządek, działa niby społecznie, a jednak z ewidentnym brakiem szacunku do prywatności i zaburza go innym w godzinach korzystnych dla siebie, nie zagrzeje miejsca z nami zbyt długo. Jesteśmy skupione oczywiście na zadaniach, świadczy o tym analiza dokonań, ale musimy być także relacyjne wobec siebie, świadome obowiązków i ograniczeń koleżanek. Nie wyrażę zgody na pracę w późnych godzinach wieczornych, chyba że wolontariuszka sama dokona takiego wyboru. Są granice aktywności, trzeba umieć nakreślić zasady i je egzekwować.
Jestem wdzięczna personelowi sklepu za wspieranie działań, a szefom firmy za promocję Kociej Mamy. Aktywność jest oznaką odpowiedzialności, dbania o kondycję i rozwój organizacji, sprawia, że wpisujemy się w świadomość żyjących w Łodzi ludzi, co zawsze procentuje z korzyścią dla bezdomnych mruczków.