Zawsze, nieomal z każdej trudnej sytuacji, znajdę dobre wyjście, eliminując kolizję.
Taką umiejętność posiadam i dość często z niej korzystam, naprawiając przykre zdarzenia. Opanowanie, rozsądek, trzeźwa ocena wydarzenia, charakteryzują mnie w chwilach, gdy inni przeważnie tracą głowę. Mam świadomość, iż wiele osób dziwi moja rekcja, kiedy zamiast pretensji, złości i awantury, uspokajam, wyciszam, łagodzę,
Jest to tym bardziej dziwne, że każdy postrzega mnie jako osobę dynamiczną i temperamentną.
Edukacja od zawsze wpisana jest szalenie mocno w program działania Kociej Mamy.
Natężenie jest różne, w sumie nie umiem określić, jakie czynniki składają się na tę aktywność. Pierwsze miesiące szkolne w każdym nowym roku są w zasadzie przeznaczone na tak zwany „ rozruch”. Dziwi mnie ta sytuacja, bowiem przecież nic się tak dramatycznie nie zmienia przez wakacje. Dzieci, a potem młodzież, wędrują znaną dla pedagogów ścieżką, przechodząc z klasy do klasy. Niespodzianką są tylko pierwszaki, ale i one, ułożone już pobytem w przedszkolu, nie sprawiają generalnie kłopotów typowych dla nastolatków. Szkoły i inne placówki przeważnie się „budzą” i zapraszają fundację na spotkanie zawsze w okolicy Dnia Kota. Wiadomo, sytuacja nie do opanowania. Żadna organizacja nie posiada takiej mocy sprawczej, by wszystkim dogodzić.
Staram się nie odrzucać, nie zniechęcać, nie marnować okazji, po pierwsze do zbiórki karmy, po drugie reklamy Kociej Mamy, szczególnie w nowej społeczności.
Ta edukacja, którą poprowadziłam ostatnio z Blanką, składała się z samych precedensów, ale za ten śmieszny scenariusz odpowiadają okoliczności, których niespodziewanie stałyśmy bohaterkami.
Zaczęło się w ogóle cudnie. Jakoś w październiku zadzwoniła do mnie przemiła dziewczyna, która zapytała, czy za przeprowadzenie i organizację zbiórki karmy dla naszych kotów, może w ramach podziękowania liczyć na list intencyjny, który pomoże jej w zdobyciu tytułu nauczyciela dyplomowego w ramach awansu zawodowego. Nikt rozsądny nie wahałby się przyjąć takiej propozycji. Jednak swoim zwyczajem, zaproponowałam spotkanie z kotami i pokrótce nakreśliłam przebieg. Byłam zdziwiona, kiedy zamiast entuzjazmu usłyszałam zakłopotanie: Nie wiem, muszę porozmawiać z przełożonymi, u nas takich zajęć nikt nie proponował, a zbieraliśmy dla fundacji i schroniska. Byłam w szoku!
Jednak życie nieustannie funduje nam przeróżne niespodzianki.
W ciągu kliku dni miałam poznać ostateczną decyzję.
Pani, po konsultacji z dyrekcją i koleżankami, oficjalnie zaprosiła Kocią Mamę, ustaliłyśmy termin, wpisałam tradycyjnie w notes i o całym incydencie zapomniałam. Dni, tygodnie mijały.
Blankę poprosiłam o rezerwację czasu tego dnia i po raz kolejny byłam w szoku, ponieważ wolontariuszka nie znalazła pod podanym adresem żadnej szkoły podstawowej. Padło jak zwykle na mnie, że znowu coś pomerdałam.
Zadzwoniłam do Marii: Czy ja aby dobrze zanotowałam adres szkoły?
-Tak, to jest Piotrków Trybunalski!
Byłam w domu. Wszystko się wyjaśniło, dlaczego pani nie słyszała o kocich zajęciach przeprowadzanych przez fundację.
Już powinnam być czujna, że dziać się będą rzeczy nietypowe.
Spotkanie miałam w planie prowadzić w oparciu o dwa zespoły, a w roli kierowcy miała pojechać Bożenka. Najpierw nastąpiła awaria auta, a w dniu następnym rozchorowała się córka Agaty, tym samym odpadł mi jeden zespół prowadzący i fotografka. Wprost cudownie, nic tylko usiąść i lamentować. Tylko, że takie zachowanie jest totalnie obce mojej naturze.
– Trudno, pojedziemy tylko dwie!
Wszystko zgrabnie ułożyłam, mamy zarezerwowane trzy kolejne godziny lekcyjne. Spakowałam kalendarze, gadżety reklamowe, Iwana i ruszyłyśmy w drogę.
Byłyśmy już tuż, tuż przy Piotrkowie, kiedy coś się zadziało i przegapiłyśmy zjazd z autostrady.
Efekt tylko jeden, mało fajne spóźnienie, co wprowadziło totalne zamieszanie w rozkładzie zajęć.
Tego dnia przeszłam samą siebie, w ciągu dwóch godzin przeprowadziłam wykłady dla ponad setki dzieci. Żeby żadna klasa nie była pokrzywdzona, spotkanie odbyło się nie w salach, a na szkolnym korytarzu ze sceną, gdzie odbywają się akademie i apele.
Wszyscy byli kreatywni, współpracujący, życzliwi. Trudno, stało się i nie ma co kopii kruszyć.
Dałyśmy popis świetnej roboty. Słuchaczami byli uczniowie, począwszy od pierwszej klasy, poprzez wszystkie kolejne aż do siódmej! Początkowo w planie w ramach nagrody było spotkanie z ósemką najaktywniejszych w czasie zbiórki klas, jednak pan dyrektor, widząc mój potencjał, dokoptował mi jeszcze dziewiątą!
Powiem tak i mam świadomość, że jestem daleka od skromności, ale jeszcze nigdy nie prowadziłam z taką lekkością i radością podobnych zajęć. Wszystkie klasy pracowały świetnie, maluchy poznawały nowe terminy i określenia, które wyjaśniali im starsi koledzy. Cała społeczność chłonęła każde słowo wykładu, Blanka opowiadała o aspektach prawnych, wynikających z ustawy, posiłkując się cytatami z „Małego Księcia”. Przeszłyśmy same siebie!
Najlepsze jednak czekało na koniec! Młodzież pomogła transportować kota, znosiła do auta efekty zbiórki, patrząc z niedowierzaniem, jak nam się uda te wszystkie zasoby zapakować. Wątpili wszyscy, tylko nie ja!
– Spokojnie, w maluchu wiozłam 11 kontenerów, a to inne auto i gabaryty opakowania też.
Wracałyśmy szczęśliwe, żegnane z sympatią. Organizatorki planują już następną wizytę.
To było dobre wydarzenie, nam podniosło poprzeczkę mocy sprawczej, do szkoły wniosło entuzjazm zachęcający do wolontariatu.
Dziękuję i do zobaczenia!