Od pewnego czasu byłam przytłoczona fantami i rzeczami, które trafiały do siedziby określane terminem: kiedyś się przyda. Te „przydasie” latami okupowały kąty i jakoś nikt nie miał na nie sensownego pomysłu. O ile Bożena przerzuciła tony koralików, spinek, tasiemek, zamieniając je na przepiękne rękodzieło, o tyle ja bezradnie rozkładałam ręce, pytana po raz nie wiadomo który, jak zagospodaruję te brzydkiego koloru bele czy wełnę w mało atrakcyjnym kolorze. Kto Ci kupi dla dziecka maskotkę w szaro-burym kolorze?
Czyszczenie z zasobów zwanych „przydasiami” zaczęło się w momencie wybuchu pandemii. Włączając się w akcję Łódź szyje dla medyków, przekazałam wszystkie pudła z nićmi, gumkami, tasiemkami i kilogramy bawełny. To był pierwszy krok na drodze do przygotowania siedziby do generalnego remontu. Drugim, była decyzja o zorganizowaniu obok mojego śmietnika, darmowego Second Hand’u dla mieszkańców osiedla. Miejsce to jest znane i bardzo często odwiedzane, bowiem od lat społeczność wie, że Kocia Mama robiąc porządki, nic nie wyrzuca do puszki, a wyznając zasadę, że ktoś da rzeczy drugą szansę, kładzie w bezpiecznym przed deszczem miejscu.
Od kilku tygodni sukcesywnie w miarę znikania rzeczy dokładam następne. Działam radykalnie, co zalega latami nagle nie stanie się potrzebne, a tylko zabiera miejsce.
Trzecim krokiem było przekazanie materiałów do produkcji rękodzieła. Obdarowałam zaprzyjaźnione z Fundacją Łódzkie Towarzystwo Alzheimerowskie!
Wszystko, co odrzuciła Bożena, wylądowało w bagażniku Mai. Koraliki, tasiemki, fajna bawełna, skórki z dermy, klamerki, guziki i mnóstwo innych, fajnych rzeczy.
Od kliku tygodni rozmyślałam jak rozwiązać problem z księgarni, która powstała jakoś tak przez przypadek i przy okazji.
Kocham książki, jednak tym razem w ilości jaką zgromadziłam dość mocno umiar straciłam. Czas jakiś temu pisałam na ten temat nawet artykuł, zachęcając dobrego duszka do buszowania w zasobach i prowadzeniu książkowego bazarku. Jak zwykle w moim przypadku rozwiązanie nasunęło się samo.
Do pracy zgłosiła się Jola! Nie mogłam lepiej trafić! Jole znam od dziecka, Jej Mama była moją wolontariuszką. Jola od zawsze wspierała Fundację będąc wraz z Mamą domem tymczasowym i przekazując nam książkowe fanty.
Kocha książki i pracując w księgarni wysyłkowej zna zasady i reguły bibliofilskiego rynku. Kiedy przyniosła kolejne książkowe dary, nie wytrzymałam, zaciągnęłam Ją, pokazując mini księgarnię. Na co Pani to trzyma? Żeby się kurzyło? Zamurowało mnie. No przecież sprzedaję na Pchlim Targu.
100 lat Pani to zajmie!
Więc co proponujesz?
Mogę podziałać, swoim zwyczajem uśmiechnęła się tajemniczo. Proszę wrócić do swoich zajęć, ja się tu troszkę rozejrzę. Lisek- powiedziała do psa, który nie odstępuje Jej na krok i nawet chodzi z Nią do pracy – idź z Panią Izą.
Po pół godzinie zeszła. Jutro zaczynam działać, proszę być pod telefonem, gdybym miała pytania czy wątpliwości. Nie to żebym podeszła sceptycznie do Joli pomysłu i wyczucia rynku, jednak byłam ciekawa wyniku pierwszej aktywności.
Godzina 8.30, telefon: mamy zabukowane 40 pozycji! Sprzedajemy? Oniemiałam! Si! Działaj!
Na poniedziałek umawiam kuriera, w sobotę o 17 melduję się do przygotowania paczki i wybrania kolejnych pozycji!
Cała Jola, dokładnie jak Matka! Bez zamieszania, bez nerwów, tylko konkretna, sensowna praca.
Cieszę się, że wróciła do mnie. Kiedyś będąc nastolatką pomagała Mamie, teraz dojrzała, okrzepła w pracy, stanęła do wolontariatu wybierając sobie dziedzinę, w której czuje się jak ryba w wodzie. I to jest najlepszy układ, kiedy łączy się pasję z przyjemnością.