O tym, iż środowisko lokalnych kociarzy jest specyficzne, trudne i kłótliwe, wspominałam nie raz. O tym, że wymuszają poprzez hejt równanie standardów w dół, doskonale przekonał się na własnej skórze każdy, kto sprzeciwia się narzucanym przez nich procedurom. Nie przyswajają nowoczesnych rozwiązań, a tkwią w układach, hołdując skostniałym stereotypom, bojąc się z szeregu wyłamać. Każdy, kto tylko odważy się na własną wizję, według której chce prowadzić fundację, automatycznie zostaje wykluczony z tego dość dziwnego towarzystwa.
Siedząc mocno od prawie 30 lat w branży, jestem wyraźnie zdefiniowana. Zasady przyświecają nam te same od początku: świadoma adopcja, sterylizacja, kastracja, operacje trudne, leczenie seniorów oraz karmienie osesków.
Mało kto wie, że byłam pierwszą osobą w mieście, która zakupiła sobie prywatnie klatkę łapkę. Od wielu lat wypożyczam sprzęt, szkolę, jak odławiać, nie wspieram żadnej osoby prywatnej z karmą dla stada, jeśli nie jest ono zabezpieczone przed rozmnażaniem. Koty na zabiegi woziłam już do schroniska, nawet zmuszona byłam zaklejać na kontenerach winietki ze swoim nazwiskiem, żeby nie drażniły dyrekcji. Zawsze niezależna, nie brnąca w chore układy. Nigdy nie byłam butna, bezczelna czy konfliktowa, jednak kiedy zaczynałam robić porządek z tymi mieszkającymi w miejskiej przestrzeni, nie dałam się zatrzymać, nawet za cenę usunięcia z listy członków pewnej organizacji, działającej od wielu lat w Łodzi. Dumna, harda, znająca swoją wartość, nie pozwoliłam nigdy rzucić się na kolana. Płacz i rozpacz może wywołać tylko rozgoryczenie, kiedy kot mi umiera.
Pokazałam wartość mojej organizacji, bardziej już nie muszę. To, że nie usypiamy maluszków, nie oznacza, że nie zabezpieczamy potem ich matek. Całej populacji nie da się skutecznie monitorować. Kto zna koty, wie doskonale, jak dziwne przypadki sytuacyjne się trafiają. Tylko arogant, kompletny laik, osoba totalnie nie znająca się na kocich zwyczajach, może wygłaszać jednoznacznie wiążące opinie. Są one jak kulą w płot trafione, bo koty są po prostu nieobliczalne i nieprzewidywalne. Bywają autorami takich okoliczności, których najlepszy scenarzysta by się nie powstydził.
Kociarze miejscy przez ostatnie kilka tygodni śledzą z uwagą losy dwóch kociątek, znalezionych przez pracowników MPO. Staramy się publikować posty systematycznie, by każdy mógł śledzić rozwój wypadków, jak rosną, jakie następują postępy.
Spekulacje, skąd się wzięły koty w śmieciach, trwają. Jednak analizując podobne sytuacje z lat poprzednich, bo ten przypadek nie jest niestety pierwszym tego rodzaju incydentem, jestem przekonana, że to koty zabrane domowej, wychodzącej kotce, która niestety nie jest zabezpieczona.
Dzikie kotki nie wybierają takich miejsc na swoje gniazda. Generalnie są to miejsca odludne, ukryte, z dala od hałasu, gwaru i huku. Przez pierwsze dni kotka – matka nie opuszcza swoich dzieci ani na moment, na polowanie rusza dopiero wtedy, kiedy maluszki są stabilne, bezpieczne, ukryte przed innymi drapieżnikami. Nie raz odławiałam matkę wraz z pakietem, wykorzystując wiadomość od karmicielki, że kotka właśnie była uprzejma powić małe. Zabieram towarzystwo wtedy razem z budą. Przy dzikich kotach nie ma na nie innego sposobu, by przerwać rozmnażanie. Kilka razy przetrzymywałyśmy matkę z dziećmi do ósmego tygodnia, maluszki potem przygotowywane były do adopcji, a matka na zabieg, a potem albo jechała do bezpiecznej enklawy, albo wracała w swoje przestrzenie.
Snucie hipotezy, że w kontenerze znalazły się dzieci środowiskowej kotki, to fantazje, nie mające faktycznego pokrycia z rzeczywistością.
W sytuacji, kiedy społeczność MPO, poruszona aktem bestialstwa, wykonała wobec fundacji piękny gest, postanowiłam wykorzystać wspólną kampanię do powtórzenia przed mikrofonami i kamerami słów, które tłukę do głów od ponad 30 lat!
Apel po raz kolejny brzmiał tak samo: Nie oceniam, nie oskarżam, nie hejtuję, nie stawiam pod pręgierzem nikogo. Sytuacje czasem wymykają się spod kontroli, a życia niestety nie da się ułożyć według własnego pomysłu i wyboru. Czasem okoliczności niezależne przewracają i burzą misternie opracowany plan, a wtedy życie sypie nam się, jak przysłowiowe kostki w dominie, jedna przewraca drugą i katastrofy za żadną cenę nie da się uniknąć ani przed nią uchronić. Do kociarzy, do opiekunów, do wszystkich, którzy mają serce na właściwym miejscu, apeluję raz jeszcze, nawet jeśli kotka się okoci, trudno, nie zabierajcie jej dzieci, tylko zgłoście ten fakt do fundacji. Wpiszę maluszki na listę wraz z ich datą urodzenia, w stosownym czasie pomogę przy ich adopcji, a matce wyznaczę bezpłatny zabieg. Osoby z branży powinny mieć świadomość, że często mioty kotek wychodzących nie są wynikiem braku wiedzy czy odpowiedzialności, a zwyczajnie biedy, ubóstwa czyli braku na ten cel pieniędzy. Komercyjna cena sterylizacji to koszt zaczynający się od 350 zł, do tego należy doliczyć koszt czynności, wymaganych przez klinikę przed wykonaniem zabiegu, czyli odrobaczenie, szczepienie, badanie krwi. Całość pakietu zamyka się kwotą około 300- 350 zł. Kogo stać na przeznaczenie takiego budżetu w przypadku, kiedy całkowity budżet domowy oscyluje w przedziale najniższej średniej krajowej pensji? Tu jest rola organizacji prozwierzęcych najważniejsza, docierać z pomocą do ludzi, którzy wstydzą się przyznać do swojej sytuacji finansowej.
Kocia Mama nie marzy o przyjmowaniu kocich sierot! Nie jest to okno życia, w którym oczekują maluszki na adopcję. Zawsze kotka matka jest najlepszą opcją, a karmienie butelką jest to wyłącznie konieczność.
Wspólna kampania FKM i MPO nie zachęca do zabierania matkom noworodków. Każdy, kto z uwagą i zrozumieniem przyswoił słowa prezesa MPO i moje, doskonale rozumie, jakie było nasze najważniejsze przesłanie. Skoro mleko się rozlało, trudno, to nie jest dramat czy sytuacja bez wyjścia. Proszę dzwonić do Kociej Mamy, poprowadzi za rękę, jak należy właściwie postąpić, by nie mieć plamy na godności czy wyrzutów sumienia. Ta kampania to nie lans medialny, tylko mocne podkreślenie stanowiska, które promujemy od lat. Karmimy w ostateczności, kiedy zginie w wypadku lokomocyjnym matka, spotka ją śmiertelna, nieprzewidziana sytuacja albo zostaną porzucone, jak śmieci, małe kocie dzieci.
Nigdy nie godziłyśmy się na eutanazję, uznając życie za dobro najcenniejsze. To nie przypadek sprawił, że promujemy wspólnie kampanię społeczną, jest to miła wypadkowa konsekwentnej pracy od początku istnienia Grupy Kocich Opiekunek.
P.S. Publikacja zdjęć ze wspólnej konferencji wywołała burzę na forach. Komentarze, jak zwykle, są biegunowo różne, od pozytywnych, po te aż kipiące zazdrością, złośliwością.
Napisałam te słowa świadomie, kierując je do hejterów! W sytuacji, kiedy już ktoś znajdzie małe kocie dzieci, a nie ma ani możliwości, ani umiejętności do podjęcia się nad nimi opieki, lepszą opcją jest telefon do Kociej Mamy niż odwrócenie głowy, kiedy maluszki płaczą z głodu. Nie sądziłam, że takie oczywiste odruchy bezwarunkowe obce są osobom, które uważają się za miłośników kotów!