Znamy się już wiele lat. Kiedyś prowadziła regularny dom tymczasowy, potem życie wypełnione było podróżami, więc aktywność umarła śmiercią naturalną. Jednak pomimo rozstania, nadal byłyśmy w kontakcie. Przekazywała drobne fanty, a kiedy odchodziły jej koty, adoptowała z fundacji kolejne. Zawsze, kiedy potrzebna była pomoc czy rada, Gabrysia swoje kroki kierowała do mnie. Ma świadomość mojej miłości do kotów, ale takiej autentycznej wolnej od przesady, cynizmu czy małostkowego myślenia.
Kot nie może trwać w bólu, cierpieniu, nie może udręczony chorobą wchodzić w każdy kolejny dzień. Sytuacja dla mnie zawsze jest jednoznaczna w decyzji. Kiedy wiemy, że kot cierpi w wyniku choroby, żegnamy, kiedy jest szansa na godne dalsze życie, wybieramy walkę nawet za cenę znaczących kosztów. Na szczęście nie każdy przypadek, nawet drastyczny w okolicznościach kończy się eutanazją. Operacje ratujące życie niekiedy kończą się amputacją.
Zacznę od początku. Jakoś w połowie ubiegłego tygodnia zadzwoniła przejęta Gabrysia z prośbą o użyczenie klatki łapki. W ich stadzie rudemu kotu urwało łapę, prawdopodobnie usnął nieostrożnie na aucie i kiedy silnik został uruchomiony tryby urwały mu łapę i zmasakrowały ogon. Uciekł gdzieś w popłochu i bólu, ale przecież nie może tak egzystować trzeba kotu pomóc. Są sytuacje, kiedy nie trzymam sztywno reguł pracy. Wypadek i okaleczenie są dość mocnym powodem by działać raczej sercem, a nie rutynowo. Zawsze, kiedy kończy się rozważanie sytuacji pod kątem dobrostanu kota, a zaczynają się bezduszne poczynania, jest przekaz, że osoba się wypala i nieważne jest, czy kwestia dotyczy wolontariusza, opiekuna, szefowej czy lekarza. Kierując się dobrem zwierzęcia nie nasze emocje są istotne, musimy pamiętać, że sami się zadeklarowaliśmy do tej specyficznej misji.
Laik może pewne kwestie przegapić i nikt nie będzie mu robił wyrzutów. Inaczej sprawa się ma w przypadku wieloletniego opiekuna kociego, osoby z fundacji czy weterynarza.
Gabrysia rozumiała, że czas jest w tej sytuacji niezwykle ważny, im szybciej kot trafi pod fachową opiekę, tym szybciej przestanie cierpieć.
Złapał się dość szybko i jeszcze w sobotni wieczór pojechał do kliniki. Tak jak przypuszczałam, amputacja była dość wysoka, by wyeliminować kaleczenie kikuta.
Dokonano także korekty poszarpanego ogona.
Obecnie stan jest stabilny, rudzielec nabiera siły. Czeka go jeszcze kastracja, ale to lekarz prowadzący zdecyduje o terminie.
Jest kłopot, bowiem kota nie można wypuścić na wolność. Fakt braku łapy to jedna kwestia, druga jest o niebo ważniejsza, a mianowicie brak instynktu samozachowawczego. Niejeden kot żyje w przestrzeni miejskiej i jest członkiem wielkiej rodziny kociej bytując w tym samym miejscu. Ten natomiast okazał się wielką gapą, która zasapała na ciepłym silniku. Zdarzenie świadczy o niefrasobliwości rudego i istnieje mocna obawa, czy aby sytuacja nie powtórzy się znowu.
Kot musi znaleźć dom! Nie usnę spokojnie, gdyby miał wrócić na wolność. Szukamy miejsca o warunkach optymalnie zbliżonych do tych, w których bytował, czyli bezpieczny dom z możliwością spaceru po poznaniu mieszkania, opiekunów i otoczenia.
Jednak dla dobra kota nie będę się upierać i w przypadku, gdyby znalazła się fajna osoba mieszkająca w bloku też kota wydam, warunkiem będzie osiatkowanie okien i balkonu.
Pracując z kotami, oprócz wiedzy takiej ogólnej o ich potrzebach, nawykach, żywieniu i pielęgnacji, trzeba kierować się pokorą, że nie najważniejsze jest nasze zdanie, a ich dobro.
Jeśli raz się przekroczy subtelną granicę naruszającą równowagę i hierarchię ważności, to już się wchodzi na równie pochyłą i kwestią czasu jest upadek działalności, prestiżu i każdej firmy.
Tylko uczciwe traktowanie swojej pracy zbiera solidne żniwo, zamiatanie pod dywan problemu owocuje odejściem przyjaciół, potem znajomych a w końcu i klientów.
Kocia Mama to firma z zasadami, które tworzę nie tylko ja. Tu wszyscy pracują i zmierzają w tym samym kierunku, by kotom zafundowac fajny los.
Oczywiście, mogłam przystać na pomysł Gabrysi, by kota wypuścić w miejscu, w które zna. Ale czy wtedy, posiadając określoną wiedzę, nabytą w przeciągu ponad 25 lat, byłabym uczciwa wobec siebie, dziewczyny i kota?
No nie!
Właśnie dlatego, kiedy oddawała klatkę łapkę, poprosiłam o rozmowę, by spokojnie wyjaśnić podając oczywiście nie do zbicia argumenty, że kotu za nic w świecie nie można zwrócić w 100% wolności. Nie musiałam długo przekonywać. Rozsądek i troska o dalsze losy trójłapka wzięły górę nad pierwotnym pomysłem.