Raz jeszcze o Pchlim Targu. Kochani kupujący na naszym kocim internetowym bazarku, uważam, że winna jestem Państwu kilka słów wyjaśnienia i jednocześnie przeprosiny. Z Szefowej nikt nigdy nie zdejmie winy i nie jest to ważne czy kłopot lub problem pośrednio był jej udziałem. To ja jestem zobowiązana do nadzorowania powierzonych zadań i to ja powinnam być czujna i niekiedy kontrolować pracę wolontariuszy. Jednak w natłoku obowiązków i mnie czasem jakiś temat umyka… Takie niestety jest życie, nie tłumacząc się wyjaśniam, że o wiele łatwiej mi byłoby mi pracować, gdyby Kocia Mama nie była tak rozbudowaną, wielopłaszczyznową Firmą.
Wiadomo, to jest niepodważalny fakt, koty i ich dobro jest naszym najważniejszym, nadrzędnym celem. Wszelkie moje działania i ruchy oraz aktywności pomocowe menadżerki Iwonki zmierzają finalnie do zapewnienia mi regularnej pracy.
Pchli Targ to w obecnym czasie najlepsza, najbezpieczniejsza i najskuteczniejsza forma pozyskiwania budżetu na leczenie kotów. Niestety z pustego nawet Salomon nie naleje…
Gości na bazarku mamy dużo. Jakoś, dzięki promocji w internecie, wielu fajnych kupujących związało się z nami mocniej, obserwują aukcje, licytują, kupują cegiełki, interes się ładnie kręci.
Wiadomo nikogo się nie prześwietli, ja muszę dać szansę na wolontariat każdej zgłaszającej chęć bycia społecznym osobie, nie mogę odprawiać z kwitkiem, bo mogę niechcący skrzywdzić chybioną decyzją dobrze rokującą osobę. Pracujemy społecznie, ale na każdym etapie wymagana jest umiejętność grupowego działania. Mam świadomość, że wolontariuszki poza moją wiedzą koordynują przydzieloną im pracę, tym samym odsuwają ode mnie pewne kwestie, w których niekoniecznie muszę uczestniczyć. Jest to wielka, nieoceniona pomoc, świadcząca o ich szacunku i przyjaźni.
Działanie w grupie dla niektórych bywa trudne. Bywa i tak. Pchli Targ jest szalenie dynamiczny, zasługa to szalenie uzdolnionych rękodzielniczek, ale i darczyńców przekazującym fanty. Zawsze przeogromnie doceniam pomoc, dlatego by ułatwić odbiory zakupów wyznaczyłam kilka punktów w mieście w różnych dzielnicach, tworząc u wolontariuszek mini magazyny.
Dbam o naszych klientów, doceniając ich wsparcie. Kilka miesięcy temu poprosiłam o pomoc w wysyłaniu zakupów. O ile lubię wystawiać przedmioty, mam wyczucie potrzeb rynku i dostęp do przeogromnych zasobów, o tyle na zabawę z wysyłką nie mam już czasu.
Kiedy zgłosiła się chętna do pracy w tym obszarze, kamień spadł mi z serca.
Pakowałyśmy zakupy razem, nie miałam żadnych niepokojących sygnałów, zachęcona spokojną, rytmiczną pracą, wertowałam półki rozbudowując ofertę. Jakoś w połowie sierpnia bańka mydlana pękła. Pewna pani, która dokonała zakupu w maju, zbeształa mnie jak małe dziecko! „Pani jest niepoważna, wprowadza ludzi w błąd! Piszecie kłamstwa o terminie nadawania wysyłek. Rezygnuję z zakupu i tego dziwnego targu!”
Oniemiałam! Nie miałam żadnych najmniejszych przesłanek, że zabierane ode mnie paczki leżą beztrosko w kącie. Kogo mogłam przeprosiłam, kto nie przyjął moich wyjaśnień, obrażony traktowaniem odszedł, rozumiem w pełni!
Odebrałam zaległe przesyłki, byłam przerażona ich ogromem, bagażnik i całkiem spore auto wypełnione po brzegi. Zeszło ze mnie powietrze! Co ja teraz zrobię!
Sytuację po raz kolejny uratowała Jola. „Spokojnie, proszę się nie martwić Szefowo, sprzedałam zalegające przez lata książki, ogarnę i bazarek. Paczkomat mam opodal!”
Obecnie jesteśmy na bieżąco, co jest kupione od ręki zostaje wysyłane.
Bardzo się staramy, by sytuacja się nie powtórzyła. Jest mi zwyczajnie wstyd, że taki incydent miał miejsce, że byłam zbyt ufna i naraziłam darczyńców Fundacji na czekanie tygodniami na zakupione w dobrej wierze przedmioty.
Zawsze reaguję kiedy mam wyraźny przekaz iż wolontariusz zgłasza chwilową potrzebę dokooptowania osoby wpierającej, nie mamy bowiem problemów kadrowych.
Raz jeszcze proszę o wyrozumiałość, o potraktowanie zdarzenia jako nauczkę, by w przypadku, kiedy mają Państwo jakiekolwiek uwagi do sposobu pracy ludzi Fundacji, sygnalizować problem natychmiast, a nie cierpliwie tygodniami czekać.