Ratujemy łapkę

Nie ma sytuacji bez wyjścia, nie ma spraw nie do rozwiązania. Gwarantem jest zachowanie spokoju, rozsądna analiza zdarzenia i podejmowanie najlepszej możliwej decyzji, ze szczególnym uwzględnieniem, rzecz oczywista, dobra kota. Jak już nie raz powtarzałam, ten rok jest wyjątkowo spokojny. Ekipa fundacyjna pracuje na swoich płaszczyznach sumiennie, nikogo nie muszę nadzorować, przypominać o zadaniach przyjętych na swoje barki.


Nigdy nie lubiłam pracy w trybie korporacyjnym. Nie chcę być nadzorcą, weryfikującym działania wolontariuszek. Uważam, że wolontariat to szalona odpowiedzialność, praca społeczna, która wymaga przede wszystkim dotrzymywania złożonych obietnic.
W nasze ratowanie kotów włączają się, skutecznie współpracujący z Fundacją weterynarze. Są oni moim nieocenionym wsparciem. Niekiedy jako pierwsi mają kontakt z kotem i opiekunem, którym trzeba pomóc.
Ludzie opowiadają przeróżne historie, nie wszystkie jednak są wyssane z palca. Do mnie ostatecznie należy weryfikacja tych opowieści i finalne podjęcie decyzji, na ile może włączyć się do pomocy Kocia Mama.

Ledwo zapłaciłam za operację oka Rudego Giganta, pojawił się środowiskowy biedak z podciętym gardłem, roboczo zwany Ropieniem. Naiwnie sądziłam, że to już koniec atrakcji i wreszcie skupię się na wydawaniu smarków. A tymczasem jeszcze się tydzień nie skończył, a już mi lekarka z Vet-Medu podsyła kolejną, zapłakaną opiekunkę z malcem 4-miesięcznym, który przedarł się przez moskitierę i wypadł z trzeciego piętra.
Jest zasada, że kotom mającym opiekuna nie refundujemy operacji, ale, jak to w życiu bywa, niejednokrotnie, od czasu do czasu, konieczne są odstępstwa.

Jak zwykle tradycyjnie wysłuchałam relacji Pani Doktor. Jasno i konkretnie opisała obrażenia i pomysł na naprawę kota. Uraz był trudny, ale współpracujący z Fundacją chirurg ortopeda nie takich połamańców skutecznie składał. Potem nastąpiła dość trudna rozmowa z opiekunką, która była tak roztrzęsiona, iż nieustannie zmieniała wątki rozmowy, mieszała fakty, chaotycznie przeskakiwała z tematu na temat, chcąc jednocześnie wszystko mi o tym kocie i historii jego pojawienia opowiedzieć. Musiałam dość stanowczo poprosić o zachowanie spokoju i odpowiadanie wyłącznie na zadawane pytania. Tylko w ten sposób mogłam naszkicować faktyczny obraz i wysnuć właściwe wnioski.
Historia jakich wiele. Dwa maluchy biegające po łódzkim targu, zwanym Górniakiem, z ewidentnie kocim katarem, pełna empatii kobieta zabrała do domu. Infekcję wyleczyła, przygotowując koty do szczepienia. Nikt nie planuje dramatu, nikt nie spodziewa się wypadku, to zawsze jest chwila, sekunda, moment. Nikt się nie spodziewał, że skoczny malec porwie moskitierę i wypadnie z okna! W trybie pogotowia ratunkowego pojechano z małym Frodo do Vet-Medu, dalszą historię już wszyscy znamy. Kocurek jest już po operacji w klinice Amicus. Wdzięczna jestem Doktorowi, że mimo napiętego grafiku, wyczarował czas i na tę operację.
Zabieg składania nogi to dopiero początek akcji, mającej za cel naprawienie kota i doprowadzenie go do stuprocentowej sprawności.

Przede wszystkim musi mieć ograniczone pole ruchu, więc kilka tygodni spędzi w kennelu. Żeby uniknąć lizania rany, paraduje elegancko w kołnierzu, grzecznie przyjmując przez 10 dni antybiotyk i leki przeciwbólowe wspomagające gojenie. Czekają nas zdjęcia RTG, kontrolnie za dwa tygodnie, a kolejne za półtora miesiąca. Po upływie trzech miesięcy nastąpi usunięcie wszczepów. Malec miał też pobraną krew, by zobaczyć, jak wyglądają poszczególne parametry.

Tyle z strony weterynarzy, z mojej natomiast nakaz bezwzględnego osiatkowania wszystkich okien!
Mam świadomość, że Frodo jest kotem, który ma swoich opiekunów, ale na takie sytuacje nikt nie jest finansowo przygotowany. Nie minął jeszcze miesiąc, jak zamieszkał w bezpiecznej przestrzeni, zabrany z miejsca, gdzie dołączyłby do grupy dzikich, czasem głodnych, a bywa, że i przeganianych kotów.

Tyle można pomóc w leczeniu łapki, w trosce, by malec nie został kaleką. Można by oczywiście iść na skróty i amputować, ale wtedy nie umiałabym spokojnie spojrzeć ludziom w oczy. To jest dziwna Fundacja, faktycznie wydaje na koty pieniądze, dając prawo do życia ślepym miotom, ale także ratując chore i kalekie! Są zasady, które nie ulegają nigdy zmianom i chyba dlatego opiekunowie kotów u nas szukają wsparcia, zrozumienia i pomocy!