Konsekwencja. Jej to zawdzięczamy przełom w interwencji roboczo zwanej koty ze złomu. Tylko dzięki zachowaniu zimnej krwi, gaszenia emocji Doroty, trwania z uporem w gotowości, by uratować każdego spotkanego na tym terenie kota, osiągnęłyśmy długo oczekiwany, ale jakże smutny sukces.
Koty bytują tam od zawsze. Nie mam pojęcia jak odnajdują się w tym przeogromnym, niewyobrażalnym bałaganie. Jak w takich warunkach umieją pracować ludzie pozostanie dla mnie mega zagadką. Nie umiem składnie napisać dwóch zdań, gdy wiszą nade mną zaległe zadania, a wykonywać efektywnie pracę w otoczeniu przypominającym wysypisko śmieci, to jak dla mnie nieosiągalny wyczyn. Ze zgrozą oglądam te „plenery”.
Przykro mi, że mimo naszych ogromnych starań nadal w tym środowisku rodzą się nowe mioty.
Hamowałam temperament wolontariuszki na tyle skutecznie, że wreszcie po ponad dwóch latach zaczynamy pracować na naszych fundacyjnych zasadach. Uniknęłyśmy konfliktu zyskując jeszcze pomocników.
Strony zainteresowane były trzy. Ludzie ze złomu czyli karmiciele z okolicznych drobnych warsztatów. Oczywiście zrażeni totalnie do wszystkich łódzkich fundacji, po aferze, w jaką uwikłała ich pewna pyskata prezeska, która słynie w mieście jako naczelna pieniaczka internetowa. Wszędzie jej pełno, okupuje wszystkie możliwe fora. Zagadką jest dla mnie jak się ta pani spina czasowo? Nie umiem być tak operatywna, bowiem doba ma tylko 24 godziny i generalnie od kilku lat żyję w tak zwanym nie do czasie.
Ludzie ze złomu zastałyśmy w złości. Nie przyjmowali żadnych argumentów, z premedytacją karmili matki, a te rodziły chore, rzecz jasna, dzieci.
Dorota kipiała ze złości. Kradła za moim przyzwoleniem spotkane koty. Karmiciele obserwowali jej poczynania z drwiną komentując. Głucha na docinki robiła swoje. Pierwszy miot liczący pięć kociąt zabrała w ciągu tygodnia. Kiedy spotkała malucha z okiem prawie na wierzchu, jej tyrada o empatii chyba wreszcie dotarło do opornych karmicieli. Włączyli się do działania ale koszty z zaopatrzeniem tej interwencji zostają po naszej stronie. Dobre i to.
Obiecali pomoc w najtrudniejszej kwestii, w złapaniu kotek dorosłych. Karmią je o stałej porze w wiadomych miejscach, koty im ufają, więc jest cień szansy na powodzenie akcji. Obecnie pod opieką mamy 10 kociąt ze złomu. Kilka z nich ma oczy w fatalnym stanie. Leczymy czekając na efekty. Nie spieszmy się z operacją.
Koszty akcji zabezpieczamy złomowe koty szacuję na około 2 tysiące złotych. To w tym przypadku wydatki mnożone razy dziesięć: odrobaczenia dwukrotnego, szczepienia, książeczek zdrowia i opieki weterynaryjnej.
Leczenie kociego kataru w przypadku zajętych oczu to oprócz zastosowania typowego antybiotyku, probiotyku i witamin, konieczność aplikowania drogich niestety kropli do oczu.
Mając świadomość, że zawsze otrzymuję w trudnej sytuacji wsparcie mogłam dla dobra kotów iść na ten bandycki układ.
Schowałam dumę do kieszeni, są sytuacje, w których gra się ustawionymi kartami. Ta do nich należy. Ktoś inny narobił bałaganu, a ja chcąc uporządkować sytuację kotów ze złomu, godzę się z faktem, że tym razem to nie ja dyktuję warunki i zasady.
Nie będę nikogo stawiać do kąta, nie będę podkręcać i tak napiętej już atmosfery. Kociaki są pod skrzydłami Fundacji i to jest nasza wygrana, jeszcze tylko pozostaje odłowienie dwóch matek i zamykamy temat!
Leczenie kociąt można wesprzeć tu.