O tych kotach usłyszałam jakoś wiosną.
Bożena zapytała czy znam opiekunki karmiące koty na Kozinach. Spacerując z Ciapkiem dosłownie oniemiała, kiedy zobaczyła stado codziennie zjawiające się na karmienie.
-Ich jest tam masa, normalnie zatrzęsienie, małe, duże, podrostki, wielkie kocury i wyleniałe kotki. Żyją, latają, czują się bezpiecznie w kwartale ulic: Aleja Włókniarzy- Wapienna- Lutomierska – Mokra. Jest taki plac koło kościoła, obok opuszczony częściowo ogród, mają normalnie raj na ziemi, tylko żeby ich nie było aż tyle. Karmią taksówkarze, mieszkańcy bloku, kamienic i kilku jednorodzinnych domków. Miski są dwa razy dziennie pełne, one nie muszą nawet myszy ani szczurów łapać. Na pytanie o zabiegi, ujrzałam oburzone miny i ripostę: „Nie po to je karmimy by im robić krzywdę.” Toż dopiero świadomość – furczała do telefonu. – Może przyjedź i przemów im do rozumu, zanim całą Łódź zaleją. Jak można działać, kiedy co rusz natrafiasz na taką kontrabandę?!
– Spokojnie, nie wychlaj się z pomocą, bo wiesz, mam tu non stop jakąś awarię, a z Twojej relacji wynika niezbicie, że panie mało iż głupie, to pewnie i roszczeniowe. Przerabiałam już setki podobnych interwencji, w takich przypadkach niestety trzeba czekać aż poczują się kompletnie bezradne i bez pomocy. Żadne perswazje ani argumenty nie przemówią do rozumu, tylko niemoc i bezsilność jest w stanie wymóc na nich zarówno posłuszeństwo jak i działanie.
Mam dla Ciebie radę: wybierz inną trasę spacerów.
I sprawa przycichła.
Wiosna, jakbym wykrakała, znowu była dla mnie bardzo atrakcyjna. Tym razem nawet nie musiałam jechać do Lwowa. Długi, majowy weekend zapamiętam do końca życia. W wyniku, jak to u mnie, zbiegu okoliczności różnych, w trybie ratującym życie wylądowałam w znanym mi dobrze szpitalu Kopernika. Akcja ratowania życia Kociej Mamie zakończyła się sukcesem, krew dotarła na czas, a to dzięki moim wolontariuszkom i przyjaciołom. Jeszcze lekko oszołomiona obrotem dokonujących się czynności, rozpłakałam się jak małe dziecko widząc jakiego szumu narobiły moje dziewczyny. Wszędzie było pełno apeli o potrzebie krwi dla mnie. Czułam się niesamowicie, speszona, zakłopotana, dumna.
– Stało się coś – zapytała sprawdzając kroplówkę zaniepokojona pielęgniarka, która także ma kota z Fundacji – Skąd te łzy? Słyszałam, że nie twardszej kobiety.
– Widziałaś??? Moje dziewczyny… – wskazałam na post – Zobacz, od tego apelu wszędzie gęsto, spamują cały net… Rozczuliły mnie…
– A co mają robić? Poddać się i czekać? Nauczyłaś je walki, to walczą, przecież znają stawkę. Sama powtarzasz, że nie słowa o szacunku i przyjaźni stanowią. Poszły Twoim śladem, przecież zrobiłabyś tak samo!
Fakt.
Z przyczyn wiadomych musiałam zwolnić. Toczenie toczeniem, teraz pora na wyrównanie formy.
O kotach na Kozinach nie zapomniałam, gdzieś tam snuły mi się w tyle głowy. Nawet nie musiałam ich pisać na liście zadań, wiedziałam, że najedzie pora aż same znajdą do mnie drogę, albo przy okazji sprawdzę, jak się faktycznie przekłada świadomość i zachowanie tamtejszych kociarzy na współpracę z Kocią Mamą.
Minęły dwa miesiące.
Zajęta ogarnianiem kociego wysypu, planowałam pracę DT. Wakacje, nadchodził najgorszy czas.
Jakoś pod wieczór zadzwoniła moja kwiaciarka, Werka.
– Pani Izo, jestem w Sowie- to jedna z lecznic weterynaryjnych w Łodzi – starałam się uratować jednego kociaka, udało mi się go z karmicielką złapać, ale umarł, nie miał oczu. Tam ich lata jeszcze kilka, wszystkie chore, małe i duże, oczy mają albo zaropiałe, albo takie dziwne, kolorowe.
– Nie wierzę, Ty i koty? Przecież masz alergię!
– Serce boli patrzeć. Kotki wyprowadziły małe, niektóre są tak słabe, że padają w ogródku..
Natychmiast skojarzyłam:
– Werka, a gdzie to???
– Aleja Włókniarzy, z tyłu ogród dochodzi do Wapiennej, tam jest kościół i taki należący do parafii ogród…
-Znam to miejsce.
– Skąd?
– Słyszałam o nim.
– Lekarze z Sowy doradzili poprosić o pomoc jakąś Fundację, więc pomyślałam, że może pani…
– Nie mogło stać się lepiej! Dla mnie, dla kotów z Bożenowej opowieści.
Werka jest młoda, energiczna, pełna werwy, nie da sobie kitu wcisnąć. Jest delikatnie mówiąc dobrym, upartym negocjatorem, mało kto ją przegada, już współczuję opornym karmicielom.
Kolejny plus to mieszka obok miejsca planowanej akcji, ma dosłownie rzut beretem do całodobowej lecznicy i pracuje obok mnie, więc ma blisko po łapankowy sprzęt. Nie mogło się więcej dobrych okoliczności spiąć.
– Kiedy mogę podjechać? Tu trzeba działać, nie ma na co czekać!
Uśmiechnęłam się, cała Werka, co w sercu, to wypisane na buzi i wygadane od razu.
– Podjedź jutro po pracy, naszykuję łapki, kontenery, opracujemy plan.