Reklama dźwignią handlu, promocja gwarancją sukcesu, takie i tym podobne hasła oraz slogany można wymyślać w nieskończoność. W Kociej Mamie od lat tą dziedziną zajmuje się Emilka. Z pozoru grzeczna, ułożona, lubiana przez większość wolontariuszka, zamienia się w lwicę, kiedy ktoś chce zaburzyć jej aktywność, czyli wygląd graficzny fundacji w internecie i nie tylko. Od początku działania fundacji, obie z uwagi na wykonywane zawody, mamy niezłą frajdę przy pracy w temacie wizerunku Kociej Mamy. Ulotki, plakaty, wizytówki i wszelkie banery reklamowe i okolicznościowe plakaty są jej autorstwa. Wyjątek zawsze potwierdza regułę, więc i u nas tak być musi. W przypadku, kiedy Emilka jest nieobecna, a jest natychmiastowa konieczność, plakaty opracowuje Ania. Są nieomal w tym samym stylu i klimacie, to także jest wypadkowa wielu lat wspólnej zgodnej współpracy.
Od kilku lat zaniechałyśmy jakichkolwiek form zabiegania o wsparcie, szczególnie o takie, które wiąże się z kosztami. Kiedyś Emilka otrzymywała określony budżet i wyszukiwała adekwatnie do kwoty typy i rodzaje reklam. Nie mamy żadnego konkretnego wniosku, jak się te wydatki przekładały na zyski, więc pewnego razu zdecydowałyśmy się zagrać va banque i skupić się wyłącznie na promowaniu odpisu z procenta poprzez publikację tematycznych plakatów na portalach społecznościowych oraz w formie bezpośredniej, podczas zajęć z dziećmi i młodzieżą.
Nigdy nie odważyłyśmy się sięgnąć po ostrą, nachalną, otartą o szantaż formę. Prosimy, informujemy, na co przeznaczamy zebraną kwotą, jednak nigdy nie żebrzemy ani nie straszymy, że się zamkniemy.
Godnie, dumnie, z umiarem i taktem wskazujemy, w jaki sposób można nas wesprzeć. Pchli Targ- zakupy i przeznaczane fanty, przekuwają się na opłacenie lecznicowych faktur. Adopcje wirtualne pomagają w opiece tych nieadopcyjnych. Aktywności na zbiórkach i celach pomagają w zabezpieczaniu enklaw. Każda, dosłownie nawet najmniejsza aktywność, przekuwa się na konkretny, zdefiniowany cel.
Patrząc globalnie na wszystkie nasze pomysły reklamowe, w zasadzie nie żałuję wydanych pieniędzy. Wtedy, kiedy Kocia Mama raczkowała, mimo, iż już była znana w branży, reklama poza naszym tylko miastem przynosiła nie tylko profity finansowe, ale po lekturze informacji na nasz temat przez darczyńców, zgłaszane były nietypowe interwencje. Jest to sytuacja typowa.
Jeśli z tych wszystkich form miałabym wybrać tę, która mnie osobiście najbardziej przypadła do serca, to bez wahania wskazałabym te reklamy, które jeździły na śmieciarkach MPO.
Ogromne auta, oklejone w nasze koty, generalnie rekrutujące się z trudnych adopcji, mknęły po mieście, wzbudzając ogromną sensację. Pituś, Balbina, Tenorek, Kacperek czy maleńki butelkowy Boguś. Każdy z nich miał swoją niecodzienną historię, każdy był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Najfajniejsze było to, że sympatycy fundacji dokumentowali pojawienie się oklejonego auta, robiąc zdjęcie i przesyłając je do fundacji. Huczało w całym mieście. Kierowcy MPO uwielbiali prowadzić te auta, zawsze bowiem ich pojawienie wzbudzało w mieszkańcach radość i szalony entuzjazm. Zatrzymywali śmieciarki, robili sobie na ich tle fotografie. Ze śmiechem wyjaśniali kierowcom, którego kota wożą. Niby nic, a taki kolejny mój niecodzienny pomysł przekuł się na fajne, pozytywne emocje, nie tylko ludzi fundacji, ale i całego społeczeństwa.
Obecnie w czasie, kiedy wszyscy prześcigają się w zachęcaniu do przekazania właśnie ich firmie 1,5% swojego podatku, my przypominamy Państwu nasze ulubione śmieciarki. Oprócz uśmiechu pojawiającego się na twarzach uczestników ruchu oraz przechodniów, miałyśmy również dość fajny profit. Dyrekcja MPO w uznaniu zasług zdecydowała, że oklejone auta będą wozić reklamę dotąd, dopóki nie zniszczy się na burtach widniejąca grafika.
Miła, zaskakująca decyzja.