Gromadzimy nieustannie przeróżne dary: bibeloty, maskotki, zabawki, ciuszki. Wychodząc z założenia, że każde wsparcie jest zasileniem fundacji, nie grymasimy, kaprysimy a grzecznie z wdzięcznością dziękujemy. Darczyńcy nie muszą akurat przecież nas wspierać.
Akcje pomocowe dedykowane kotom spożytkujemy w Kociej Mamie, wszelkie zasoby znajdą zbyt, ale kiedy fantów na Pchli Targ robi się już taka ilość, która zaczyna przytłaczać, konieczne jest radykalne czyszczenie wszystkich zakamarków w magazynie.
Czas leci my zbieramy karmę, akcesoria i leki. Każdy sympatyk fundacji wie doskonale, że nic się nie zmarnuje. To, czego sami nie spożytkujemy albo nie przetworzymy do własnych potrzeb, przekazujemy dalej, ale w taki sposób, by nie marnować cudzej troski o naszą kondycję.
Trzeba mieć świadomość wagi przekazywanych do Kociej Mamy przedmiotów. Liczą się intencje, więc ty bardziej wykonaną przez innych pracę należy docenić.
Kilka lat temu poznałam przesympatyczną parę. Pojawiali się nagle z ogromnym pudłem maskotek, gier i zabawek. Znajomość stała się cykliczna, anonsowali przybycie raz na kwartał albo rzadziej, zawsze z prezentami w stylu Świętego Mikołaja. W międzyczasie zawiązała się sympatia, otwartość sprzyjała rozmowom.
Byłam przekonana, że przekazują zabawki, którymi znudziło się ich dziecko, jednak bardzo byłam w błędzie. Pan pracuje w MPO codziennie odwiedza z racji zawodu inne dzielnice i ulice Łodzi, zabiera oprócz typowych odpadów życia codziennego worki, które każdy odpowiedzialny segreguje.
– Nawet pani nie wie, co ludzie wyrzucają…. Nowe zabawki, wrotki, rowery nie mówiąc już o bibelotach i markowych ubraniach. Co lepsze rzeczy zabieram, żona odświeża i przekazujemy dla pani kociaków!
– Czyli następuje sortowanie dwuetapowe- konkluduję ze śmiechem.
W ostatnim czasie koci bazarek przygasł. Kto miał kupić nabył określony fant czy gadżet, reszta wisiała kilka lat, w zasadzie zalegając, przeszkadzając, tworząc bałagan.
Coś muszę z tym zrobić, postanowiłam sobie. I swoim zwyczajem, wymyśliłam. Zadanie natychmiast otrzymała Iwonka, wolontariuszka zajmująca ważne stanowisko menadżerki.
-Sprawdź proszę, czy jest jakaś przedszkolna placówka chętna do przyjęcia maskotek. Każda z nas ma swoje sympatie, priorytety, bliskie sercu tematy. Złożyło się tak cudnie, iż kuzynka Iwonki pracuje akurat w przedszkolu, do którego uczęszczałam w dzieciństwie. Małe, osiedlowe, bezpieczne, ułożone na poboczu, z ładnym, zadbanym ogrodem i grupami integracyjnymi. Wtedy też tak było. Będąc dzieckiem lubiłam tam przebywać.
Nikt nie planował takiego zbiegu okoliczności, zadziało się samo i wszyscy są szczęśliwi z takiego obrotu akcji pomocowej. Nam pomagają, więc naturalnym odruchem jest, że rewanżujemy się też.
Toczy się fajne koło pomocy, zatacza coraz większe kręgi, wciągając i zachęcając do aktywności tych, którzy dotąd tworzyli grupę obserwatorów. Kocia Mama jest przyjazną płaszczyzną do inicjacji i rozwoju przeróżnych, czasem nawet dziwnych pomysłów. Inspirujemy pozytywnie, zachęcamy do odwagi, bo z reguły tak bywa, że jak już się załapie bakcyla do społecznej aktywności, trudno wrócić do nudnego życia, które sprowadza się wyłącznie do pracy i spędzania wolnego czasu z pilotem w ręku na wygodnej kanapie. Wolontariat nie zawsze jest łatwy, to również prozaiczne, codzienne obowiązki zarazem w czystej formie działanie przekuwające się na rozwój osobisty, rozbudzające wyobraźnię, motywujące do poznawania nowych dziedzin życia i odkrywania tematów dotąd nam obcych.
Cieszymy się szalenie, że nasze maskotki doskonale trafiły do adopcji sprawiając dzieciom dużo radości.